Kajakarze w pokrzywach, czyli rzeka Dadaj dla amatorów

2012-06-01 12:47:22 (ost. akt: 2012-06-01 15:27:48)
Tym kajakiem nakrył się Andrzej. Musieliśmy wylać z niego wodę

Tym kajakiem nakrył się Andrzej. Musieliśmy wylać z niego wodę

Autor zdjęcia: Małgorzata Krawczyńska

Pani Małgorzata nie jest wytrawną kajakarką, do czego się otwarcie przyznaje. Mimo to - a raczej właśnie dlatego - postanowiła opisać swoje przygody na kajakarskich spływach. Trochę ku przestrodze, trochę dla dobrej zabawy. Na początek rzeka Dadaj.

Na piętnaste urodziny syna postanowiłam zorganizować dwudniowy spływ kajakowy rzekami Dadaj i Pisa Warmińska. Ośrodek Camping Tumiany leżący około 25 kilometrów od Olsztyna miał być bazą wypadową i miejscem na zorganizowanie urodzinowego grilla. Placówka leży nad jeziorem Pisz, do którego wpływa rzeka Dadaj, a wypływa Pisa Warmińska.

Szwagier płynie z nami


Na spływ oprócz naszej czwórki (mnie, męża Arka i dwóch synów: Rafała i Pawła) udało nam się namówić siostrę męża Olę z mężem Andrzejem i dwójką dzieci: siedmioletnim Norbertem i dziesięcioletnim Czarkiem. Reszta miała dojechać tylko na końcowego grilla.
Na miejsce przybyliśmy rano, rozpakowaliśmy swoje rzeczy i zapchaliśmy lodówkę specjałami na przyjęcie. Panowie z ośrodka zapakowali nas i kajaki do dwóch samochodów i pojechaliśmy przez Nasy na Słoneczny Brzeg nad jeziorem Dadaj.

Po drodze pytałam naszego kierowcę o rzekę. Przyznałam, że doświadczenia nie mam żadnego. Dowiedziałam się, że rodzinny spływ to świetny pomysł, a rzeka jest urocza. Musimy jednak pamiętać, że odcinkami przyjmuje charakter potoku górskiego i należy utrzymywać sporą odległość między kajakami, a wodospad za Klimkowem najbezpieczniej będzie przepłynąć środkiem.
Około jedenastej byliśmy na wodzie, według moich obliczeń mieliśmy do przepłynięcia około 5 km jeziora i 6 km rzeki, czyli po maksymalnie 4 godzinach powinniśmy być w Tumianach.

Gdzie ta rzeka


Po sporych problemach odnaleźliśmy wypływ rzeki z jeziora. Nurt był leniwy, brzegi rzeki porastały pokrzywy, krzaki i nieliczne drzewa. Woda miała nieciekawy, bury kolor, pojawiły się niesympatyczne owady, wszystko wyglądało tak sobie, pewnie dlatego, że się trochę zachmurzyło. Mimo wszystko i tak byłam zachwycona. Wiosłowanie przez jezioro jest męczące, zwłaszcza, jeżeli robi się to samemu, bo siedmiolatek to słaby pomocnik. Na rzece wystarczy kierować i napawać się przyjemnością obcowania z przyrodą. Nie upłynęliśmy daleko, gdy drogę przegrodziło nam zwalone drzewo. Musiało być tu od dawna, bo na środku była do niego przymocowana opona. Po oględzinach, czy można się pomiędzy gałęziami gdzieś przecisnąć, Andrzej zadecydował, że musimy wysiadać i przenosić kajaki.

W co ten Andrzej wdepnął?


Wszyscy przeprawiliśmy się szczęśliwie, został tylko Andrzej. Wszedł do rzeki po kolana, ale po kilku sekundach coraz bardziej zaczął się zanurzać w rzece. Kiedy woda dochodziła mu do szyi, z wielkim impetem wyrzucił ręce w górę i w odruchu obronnym chwycił kajak za burtę. Kajak zachował się tak, jakby nic nie ważył i zwinnie pokazał nam swoje dno, nakrywając sobą Andrzeja. Na szczęście za moment przemoczony Andrzej wyszedł jakoś na brzeg. Sam nie wiedział, w co wdepnął. Trzeba było jeszcze wyciągnąć i opróżnić z wody wywrócony kajak. Chłopaki podczas tej akcji nawet nie zauważyli, że stoją po pas w pokrzywach. Matko, ja za to czułam te pokrzywy wszędzie. To musiał być jakiś wyjątkowo jadowity gatunek.

Bramy raju


Popłynęliśmy dalej, przed nami ukazały się mosty drogowe, stary i nowy w budowie. Za mostami przez jakiś czas otaczały nas łąki, za którymi widać było ścianę lasu. Dopłynąwszy tam, po kilku meandrach, zobaczyliśmy znowu most. Był wygięty w malowniczy łuk. Przepływając pod nim czułam, że tak właśnie mogłyby wyglądać bramy do mojego raju, jeśli na niego zasłużę.
Po chwili wpłynęliśmy w malowniczy jar i rzeka wymagała coraz więcej uwagi. Brzegi stały się wyższe, prąd silniejszy. Trzeba było wymijać widoczne na wodzie lub tuż pod jej powierzchnią pnie drzew, uważać na zwisające nisko gałęzie lub przybrzeżne krzaki i spadające z nich owady, wyrabiać się na szybkich i ostrych zakrętach. Potem doszły jeszcze wielkie kamienie, leżące akurat w najszybszym odcinku rzeki. Każdy radził sobie jak potrafił. Zabawa była przednia, adrenalina aż kipiała, choć tak naprawdę to rzeka była tu płytka, a ryzyko zrobienia sobie poważniejszej krzywdy - niewielkie.

Wodospad nam niestraszny


Do tych atrakcji doszła jeszcze jedna. Było to wielkie, bezlistne, omszałe drzewo z wielkimi, grubymi konarami, przegradzające koryto. Dzieciaki chodziły po nim zachwycone, my z Olą mogłyśmy sobie pogadać i odpocząć, a panowie przekładali kajaki przez pień na drugą stronę.
Dopiero przed elektrownią w Klimkowie rzeka zwolniła, tworząc rozlewisko. Należało znowu przenieść kajaki, najpierw wnosząc je pod górę na szosę, a potem znieść stromym zboczem do rzeki.
Byliśmy coraz bardziej głodni, bo przecież o trzeciej mięliśmy już odpoczywać w ośrodku, a tu już była czwarta, a końca nie widać. Postanowiłam sobie solennie, że nigdy więcej nie wybiorę się na spływ bez solidnych zapasów jedzenia.

Za zaporą nurt nie był już taki szybki i w końcu wyszło słońce. Andrzej pomknął na przód, Arek został gdzieś z tyłu, bo uczył Pawła wiosłować, a my z Olą plotkowałyśmy beztrosko. Naraz zaczął we mnie kiełkować niepokój.
- Ola słyszysz ten szum?
- Słyszę, tak jakby rwący nurt.
- Pamiętasz? W samochodzie była mowa o wodospadzie.
Po chwili jako pierwsza minęłam zakręt i zobaczyłam małe rozlewisko, które w najszerszym miejscu przedzielał próg wodny. Spadek wody nie był duży, około pół metra, za to nurt przyśpieszył. Ja krzyczałam ze strachu, ale mój syn tymczasem skierował kajak na środek rzeki i za moment znaleźliśmy się na spokojnej wodzie. Wszystko odbyło się szybko, jednym ślizgiem bez żadnego tąpnięcia czy innych nieprzyjemnych odczuć. Ola z siedmioletnim Norbercikiem po chwili bezpiecznie dołączyła do nas.

Oczekiwana zmiana miejsc


Na trasie pojawiały się pojedyncze zabudowy, mostki, pomosty i masa zakrętów. Rzeka silnie meandrowała pośród drzew. Ola została gdzieś w tyle, Andrzej popłynął po nią pod prąd. My płynęliśmy dalej najwolniej, jak się dało, ale Oli i Andrzeja jeszcze długo nie było ani widać, ani słychać. Miałam do siebie pretensje, że dopuściłam do sytuacji, że najsłabszy kajak został pozostawiony sam sobie. Doskonale wiedziałam, że na rzece obowiązuje określony szyk. Najsilniejsze osoby zawsze obsadza się w pierwszym i ostatnim kajaku. Załoga pierwszego kajaka ma za zadanie dopasować tempo spływu do możliwości większości uczestników, informować ich, o wszelkich przeszkodach i zagrożeniach i w miarę potrzeby pomagać. Ostatni kajak, ma być wsparciem dla najsłabszych. Również pomaga w przeprawach i przenoskach. To tam powinna znajdować się apteczka i „reperaturka”. My nie podzieliliśmy się obowiązkami, bo myślałam, że przy tak małej liczbie osób nie trzeba. Przepełniona wyrzutami sumienia oglądałam się, co chwilę, aż w końcu zobaczyłam Andrzeja.
Na pierwszej napotkanej kładce dokonaliśmy zamiany miejsc. Norbert do taty, Paweł do mamy. Zaraz potem ujrzeliśmy dwa znaki wodne. Pierwszy informujący, że przed nami jezioro Tumiańskie i drugi ostrzegawczy, że należy uważać na silne fale.

Nareszcie coś do jedzenia!


Pierwszy popłynął Andrzej stwierdzając, że on ten spływ rozpoczął, więc on też go zakończy. Na szczęście fala była znośna i po kilku minutach dopłynęliśmy do krótkiego kanału, który łączy jezioro Tumiańskie z jeziorem Pisz. Łatwo go znaleźć, należy tylko kierować się na widoczne z daleka dachy ośrodka. Zdając kajaki zrelacjonowałam pokrótce właścicielowi nasze przeżycia. Pan stwierdził, że najczęściej wywrotki zdarzają się właśnie przy wsiadaniu i wysiadaniu, a o tarasujących rzekę drzewach nic nie wiedział. Dodał, że pewnie wiatr je powalił ostatniej nocy. Nie skomentowałam tego, bo jego szelmowski uśmiech wszystko tłumaczył.
Nasi przyjaciele już dojechali i przygotowali coś na grilla. Nareszcie można coś zjeść! W czasie, kiedy my nie mogliśmy wręcz oderwać się od jedzenia, przyjechała nowa grupa turystów i zaczęli niedaleko nas rozkładać dziwne rzeczy. Wbijali kołki, rozkładali sznury i wielki brezent, który po napompowaniu przemienił się w prawdziwy balon.

Mariusz w balonie


Patrzyliśmy, jak coraz to inna grupka wsiada do kosza i unosi się kilka metrów nad ziemię, po czym jest ściągana linami z powrotem. Imprezą kierował pan z Gdańska, którym okazał się mój kolega z liceum Mariusz. Oczarowany kajakarstwem, zaczął sam organizować spływy i do tej pory nabierając wciąż doświadczenia i rozszerzając działalność ma już kilka biur turystycznych. Przyjechał tu jako organizator spływu, a że właśnie kończy 40 lat, żona zafundowała mu lot balonem. Nie pozostało mi nic innego jak złożyć mu życzenia i pomachać, kiedy odlatywał!
Następnego dnia od rana padało. Grupa Mariusza, około 40 osób odjechała z przyczepami pełnymi kajaków nad jezioro Dadaj, aby rozpocząć swój spływ.
Małgorzata Krawczyńska

Na mapie oznaczyliśmy punkt startu nad jeziorem Dadaj oraz metę w Tumianach. Mapę całego szlaku (ze startem w innym miejscu nad jeziorem Dadaj) można zobaczyć po kliknięciu mapki obok artykułu.


Czekamy na Wasze zdjęcia i opisy pięknych zakątków regionu, kliknij tutaj, aby dodać swój artykuł lub skontaktuj się z nami pod adresem redakcja@mojemazury.pl.
Zobacz w naszej bazie
  • Kajakiem po rzeczce Dadaj

    Krótki, ale ciekawy szlak mało znaną rzeczką. Po drodze mogą być utrudnienia: płycizny, kamienie, powalone drzewa. Rejs można kontynuować rzekami: Pisa Warmińska, Wadąg, Łyna.

  • Tumiańskie

    Jezioro Tumiańskie

    Malownicze jezioro o słabo rozwiniętej i mało urozmaiconej linii brzegowej. Ławica przybrzeżna piaszczysta miejscami zamulona....

  • Wadąg

    Jezioro Wadąg

    Jezioro rynnowe położone ok. 6 kom na północny wschód od Olsztyna. Zbiornik o rozwiniętej linii brzegowej, urozmaicone trzema...

Przewodnik lokalny

Komentarze (5) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Dodaj komentarz Odśwież

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. bączek #705807 | 80.50.*.* 12 cze 2012 12:04

    jak komuś się nie podoba dzika rzeka to spływa Krutynią. Nie ma drzew, nie ma ptaków, komarów, niczego nie ma, tylko kajaków pełno i "turystów"

    ! - + odpowiedz na ten komentarz

  2. Bar.. #698246 | 83.11.*.* 5 cze 2012 07:09

    Jeżeli już wybieramy się na taki spływ kajakiem a mam na myśli nowicjuszy, to trzeba być przygotowanym na wszystko. Bobrów u nas /skolko godno/ a zwalone drzewo to normalka. Trzeba sobie radzić i być z tego zadowolonym. To natura rzuca nam kłody na ziemie i biadolenie nic nie da...

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-1) ! - + odpowiedz na ten komentarz

  3. sroka #693973 | 213.17.*.* 1 cze 2012 16:39

    ech pier.olisz, walim się, rozród jest ok, nie przeszkadza to nam ptakom, a nawet czasem pomaga bo niektórzy kajakarze to jakieś żarełko sypną :)

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-3) ! - + odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. perkoz #693893 | 46.134.*.* 1 cze 2012 15:43

      Czy musicie wpływać w takie miejsca jak chociażby rzeka Dadaj, szczególnie w jej najdziksze miejsca? Przecież jest akurat okres rozrodczy wielu zwierząt i odbywa się to w takich właśnie miejscach. Czy wszystko musicie rozdeptać, wypłoszyć, zniszczyć?

      ! - + odpowiedz na ten komentarz

    Polecamy