Polujący na Podolu szlachcic ujrzał obraz Pana Jezusa Boleściwego. Zabrał go do domu. Ale wizerunek w dziwny sposób powrócił na wzgórze. Więc pobudowano tam kaplicę. Ta opowieść jak żywo przypomina tę ze Świętej Lipki. Oba miejsca dzieli jednak od siebie jakieś 800 kilometrów.
Z Podola do Górnych Prus
Zielonka Pasłęcka jak sama nazwa wskazuje leży niedaleko Pasłęka. Choć założono ją pod koniec XV wieku jak Grunehayn, to na szosę do Pasłęka mieszkańcy wsi musieli poczekać do 1839 roku a na kolej do 1882 roku. To tam miałem pierwotnie wysiąść z rowerem z pociągu, aby przejechać się rowerem wokół Pasłęka. Jednak wysiadłem w Zielonce Pasłęckiej.
Chciałem tam obejrzeć dwa domy podcieniowe (ale zapomniałem, że lata temu jeden przeniesiono do skansenu w Olsztynku a drugi już nie istnieje) i jeżeli się da kościół Jana Chrzciciela, a w nim obraz Pana Jezusa Miłosiernego. Dlaczego? Bo na zdjęciach był urzekający i ma ciekawą historię.
Naszą historię musimy jednak zacząć nie w Górnych Prusach czy, jak kto woli, Pomezanii, ale na Podolu. To właśnie tam wspomnianemu szlachcicowi miał się ukazać (to chyba lepsze określenie niż "zobaczył") obraz Pana Jezusa Boleściwego. Andrzej z Rypna zabrał ze sobą obraz, ale ten powrócił w niewytłumaczalny sposób na wzgórze. Miało się to powtórzyć jeszcze kilka razy, aż miejscowy proboszcz doradził postawienie tam kaplicy.
Ta historia, jako żywo, przypomina legendarne początki sanktuarium w Świętek Lipce. Tu jednak bohaterem jest nie szlachcic, ale skazaniec, któremu we śnie objawiła się Matka Boska i poprosiła o wyrzeźbienie jej postaci z Dzieciątkiem i pozostawienie jej na lipie.
Więzień w ciągu nocy wyrzeźbił figurkę. Rankiem, gdy zobaczyli ją strażnicy, ta tak ich olśniła, że poczytując to za znak bożego ułaskawienia zwrócili skazańcowi wolność. Dziękując Matce Boskiej za uratowanie życia, niedoszły nieboszczyk poszedł z Kętrzyna do kierunku Reszla szukając po drodze lipy, na której chciał postawić rzeźbę.
Właśnie tutaj, gdzie stoi obecna bazylika, napotkał wspaniałą lipę. W krótkim czasie miejsce to zasłynęło cudami i uzdrowieniami. Proboszcz z Kętrzyna w uroczystej procesji kilkakrotnie przenosił cudowną figurkę do kościoła w mieście. Rzeźba znikała stamtąd i ponownie pojawiała się na drzewie, gdzie ją ustawił ocalony skazaniec. Wtedy postanowiono zbudować tam kaplicę a z czasem powstało sanktuarium.
Wracajmy jednak z Mazur na Podole. W Tarnorudzie (niedaleko Chmielnickiego w centralnej Ukrainie) stanęła zatem kaplica, w której umieszczono obraz. Nieznany artysta przedstawił na nim Zbawiciela, który dłońmi ukazuje ranę zadaną Mu włócznią przez rzymskiego żołnierza. Na dole tego niewielkiego obrazu wypisane są słowa: „Lud się do Ciebie w potrzebie ucieka. Jezu, od Ciebie miłosierdzia czeka. Roku 1773” (obraz jest jednak starszy). (w kościele w Zielonce zachował się z kolei dzwon z łacińskim napisem: Jezu Chryste, Synu Boga Żywego, zmiłuj się nad nami. Maryja w Roku Pańskim 1506).
Z Podola na Wołyń
Przez lata miejscowi Polacy z Tarnorudy oddawali Chrystusowi cześć, aż przyszła czerwono-rosyjska bolszewia. Wtedy proboszcz wywiózł obraz do Krakowa, skąd przez Łuck trafił do wołyńskiego Rożyszcza.
W 1945 roku większość Polaków z Rożyszcz opuściła swoje strony rodzinne i szukała nowego miejsca na ziemi. Trafili do Grunehayn, który nazwali Wołyniec, a władze ostatecznie Zielonką Pasłęcka. Byli wśród nich bezpośredni świadkowie Zbrodni Wołyńskiej. Teraz o mordach dokonanych przez UPA na Polakach na terenach dzisiejszej zachodniej Ukrainy przypominają specjalne tablice ustawione w Zielonce przez IPN.
Obraz wraz z proboszcze trafił jednak do Malborka, a potem ślad po nim zaginął.
W 1978 roku parafię w Zielonce objął ks. Czesław Drężek. Na prośbę parafian zaczął poszukiwania cudownego obrazu. Udało się go odnaleźć i to całkiem niedaleko, bo w Ostródzie. I Tarnorudzki Jezus powrócił do swoich. Tak też zresztą stało się z kościołem w Różyszczach. Rosjanie zamienili świątynię na stajnię dla koni, potem skład. W 1992 roku władze niepodległej Ukrainy zwróciły świątynię katolikom (więcej w końcu tekstu)
Dzisiaj kościół św. Jana Chrzciciela w Zielonce jest diecezjalnym sanktuarium Jezusa Miłosiernego. Przy kościele stoi pomnik "Pamięci poległych na frontach II wojny światowej oraz w partyzantce i placówkach samoobrony na Wołyniu" uzupełniony tablicą z 2011 roku "Ku wiecznej pamięci żołnierzom 27 Wołyńskiej Dywizji Armii Krajowej". W sanktuarium corocznie odbywają się Obchody Dnia Walki i Męczeństwa Wsi Polskiej. Ważnym miejsce dla pielgrzymów jest też grota Matki Bożej z Lourdes.
Duże wrażenie sprawia na pielgrzymach i turystach niezwykła Droga Krzyżowa, która ciągnie się przez ponad 2 kilometry przez całą wieś. Każdą stacja ma swoich fundatorów, mieszkańców Zielonki. Wiele z nich stoi obok jeszcze poniemieckich domów z idyllicznymi gankami.
Twórcą i pierwszym kustoszem sanktuarium, które wzbogacił między innymi w relikwie 84 świętych i błogosławionych, jest wspomniany już ks. Czesław Drężek, który był w Zielonce proboszczem w latach 1978-2015.
Traf chciał, że spotkałem go (nie wiedziałem że to on) przed kościołem i poprosiłem o zgodę na zrobienie zdjęć. Ksiądz zapytał skąd jestem. Kiedy usłyszał, że z Olsztyna zaczął wspominać swoje młode lata.
Powiedział, że był przez parę lat wikarym w parafii Serca Jezusowego w Olsztynie. I tak od słowa do słowa okazało się, że był na naszej (SP nr 17) komunijnej Mszy świętej.
Tarnoruda w Borussi
Nieoczekiwanie dla siebie, ślad po Tarnorudzie znalazłem przeglądając pierwsze wydania "Borussi". W numerze 1/1991 opublikowano tam rozmowę Maryny Okęckiej-Bromkowej z Feliksą Wygnańską, dawną mieszkanką Tarnorudy, wsi którą w 1921 roku podzieliła granica. Jej rodzina znalazła się w sowieckiej części. Zachowała polska tradycję i wiarę.
Przyszły tragiczne lata 30te I Wielki Głód. Rosjanie aresztowali jej ojca. — A nasz ojciec zawsze miał przy sobie różaniec, koronkę i obrazek Pana Jezusa Miłosiernego z Tarnorudy. Może dlatego przeżył więzienie, kotławskie tajgi i wojnę niemiecko-sowiecką...— wspominała Feliksa.
Potem jej macochę Katarzynę wywieziono do jakiegoś wsi odległej ponad 100 kilometrów, nie pozwalając oprócz dwojga dzieci nic ze sobą zabrać.
Wtedy to macochę Katarzynę wywieziono do jakiegoś pasiołka odległego ponad 100 kilometrów, nie pozwalając oprócz dwojga dzieci nic ze sobą zabrać.
— Niebo i ziemia trzęsły się od płaczów, lamentu i zawodzenia rozpaczliwego przy pożegnaniu z domem, obejściem, swoimi stronami...Po wielu latach okazało się, że macocha tułała się potem od wsi do wsi, od domu do domu, na wpół żywa z głodu, żebrząca choćby garść obierek do zjedzenia, błagająca o zezwolenie przespania się w ciepłym gnoju. Umarła pod płotem własnego domu. Stasia jej syna, siostra moja przygarnęła Dyonizę jedna z ciotek wzięła do siebie, po jakimś czasie opowiadając, że zaginęła. Po latach okazało się, że w czasach największego głodu Dyonizę zjedzono — wspominała Feliksa.
Dziewczyna w poszukiwaniu ojca zgłosiła się do pracy na Syberii. Tam spotkała między innymi ministrantów z Tarnorudy aresztowanych i wywiezionych jeszcze przed początkiem Wielkiego Głodu W Archangielsku wyszła za mąż za jednego z nich,.
— Kiedy nasz pierworodny szczęśliwie się urodził, ksiądz Borodziula, jego potajemnie ochrzcił. Potem wszystkich księży z Archangielska wywieźli tak, że naszego Władka ochrzciliśmy już w Tarnorudzie, ale w tej części za Zbruczem, która do 1939 roku do Polskiej Rzeczypospolitej należała — opowiadała w Borussi.
Po zakończeniu wojny Wygnańscy zamieszkali w Tarnorudzie, a w 1946 roku wyjechali do Polski.
A jakie były losy tarnorudzkiego kościoła? W 1934 roku świątynia została zamknięta. — Z kościoła w miasteczku Tarnoruda było konfiskowano 16 kg złota i srebra, tak zwanych wot. W tej parafii znajdował się cudowny obraz Jezusa Miłosiernego. Ludzie, którzy z wiarą modlili się przy tym obrazie, w cudowny sposób uzdrawiali się od nieuleczalnych chorób. Wdzięczni za uzdrowienie, wierzący ludzie składali w darze swoje dziękczynienia: pierścionki, łańcuszki, zrobione z różnych metali cennych różne części ciała człowieka — pisali rosyjscy urzędnicy.
Rosjanie urządzili w kościele klub wiejski i salę taneczną. Ołtarz został zniszczony, a ławki i drewniane figury porąbano, by nie przeszkadzały tańcom. Potem kościół używano jako magazyny nawozów mineralnych. Budynek był kompletnie zaniedbany: z dachu zdarto blachę, na nawóz padał deszcz, później zawaliły się stare sklepienia.
W latach 90‑tych ukraińskie państwo zwróciło sanktuarium wiernym. Stan kościoła był fatalny, a wiernych niewielu. Udało się jednak odnowić kościół dzięki pomocy ks. Władysława Wanagsa i ofiarodawców.
Igor Hrywna
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez