Zginął „Monach” i wielu innych chłopaków

2025-06-13 08:10:00(ost. akt: 2025-06-13 08:11:57)

Autor zdjęcia: Libra

To nie jest książka, o której można powiedzieć, że jest fajna, że dobrze się ją czyta. Ale też to nie jest przygnębiający reportaż, choć jest przesiąknięty śmiercią. Nie ma w nim też patosu i nie jestem pewien, że choć raz pada w nim słowo „patriotyzm”. Ze stron nie mówią też do nas ani razu politycy i generałowie. Mówią żywi i martwi zwykli ludzie: ogrodnik, kierowca, nauczycielka...
„Biedroneczko, leć do nieba, przynieś mi kawałek chleba” — fragment tego wierszyka dla dzieci to była pierwsza moja refleksja, kiedy zacząłem czytać „Dzikie Pole. Wojenną opowieść”, reportaż z pierwszego roku wojny autorstwa wolontariuszki Olgi Solarz. I potem ta biedronka towarzyszyła mi już przez prawie 300 stron.

A to za sprawą drugiego akapitu książki: „Nikt nie robił badań, jak biedronki reagują na wojnę, wybuchy, wstrząsy. Czy żuki czują zagrożenie? Co mówią drzewa obdarte z kory od odłamków? Te, które zamiast człowieka przyjęły na siebie cios? Czy świat drzew boi się wraz z człowiekiem, któremu dudni serce, kiedy chowa się wśród jego korzeni?”.

Dlaczego ta biedronka? Nie wiem. Może dlatego, że było mi łatwiej zaprzyjaźniać się ze zwykłymi ludźmi z jednej z kompanii 128 brygady ukraińskich terytorialsów. Zaprzyjaźniać się z obawą, że kilka stron dalej przeczytam o ich śmierci. Bo to jest książka o zwykłych ludziach, którzy nałożyli mundur, bo uznali, że mają nieuregulowane rachunki z Moskalami.

Tak jak „Monach” („Mnich”). „O tej wojnie trzeba napisać. »Monach« stał na brzegu Wowczy w nieistniejącej wsi Hruszów i patrzył w nurt... »Napiszę« — odpowiedziałam...” — napisała na FB w maju tego roku autorka. „Minęły dwa lata od tamtego momentu. Wolontariat, wożenie pomocy i praca zawodowa nie dawały mi przysiąść nad reportażem. Zginął »Monach« i wielu innych bliskich mi chłopaków. Skończyłam pisać w marcu w okopach z widokiem na rozległy Dniepr. A na drugim brzegu byli ci, którzy chcieli nas zabić. Książka idzie do druku. MoSSkale słowa już nie zabiją i z tego cieszę się najbardziej!”.

Albo „Ływon”, potomek Bojków wysiedlonych ze Smolnika nad Sanem, który po drugiej stronie frontu zostawił 120 hektarów pola. Jego wieś Ukraińcy odbili. Kiedy Olga Solarz zapytała go, co wtedy czuje, odpowiedział: „Jakbym po siedmiu miesiącach dostał serce. Nie umiem tego opisać”. Czy „Karaś”, który poszedł na wojnę, bo jako kierowca „wcześniej jeździł po Moskowii” i „napatrzył się przez kilkanaście lat, jak żyją Moskale, żeby nie chcieć ich w Ukrainie. Dlatego poszedł walczyć”.
Albo pochodząca też rodem ze Smolnika sanitariuszka Ina, „prawdziwa potomkini Bojków ze Smolnika, z krwią wypełnioną śnieżną, górską zimą, a nie stepowym latem”. Czy pochodzący ze wschodniej Ukrainy „Pokemon”, któremu zaszkliły się oczy, gdy przeczytał wielkanocne pozdrowienia od „Katrusi z rodziną z Olsztyna”. „Uważajcie na siebie, nasi kochani obrońcy, jesteśmy z wami. Wracajcie szczęśliwie do swoich domów i rodzin” — napisała dziewczynka.

Niesamowitym uzupełnieniem ludzkich losów jest w „Dzikim Polu” przyroda, ziemia, gdzie pociski zastępowały rolnicze narzędzia:
„Wokół wraków samochodów z czasem wyrosła pszenica, a przy nich słoneczniki, bo pojawiały się wszędzie tam, gdzie ziemia była ruszana. Dlatego wyrastały w lejach po pociskach wśród łanów pszenicy i wyglądały jak kwietne wyspy. Wojna spulchniała ziemię i wyciągała na wierzch ziarna starych zasiewów. [...] Te żółte wyspy spotykałam niemal na wszystkich polach na linii frontu. Ostrzał pozostawiał kratery, które zabliźniały się słonecznikami. Nie darmo stały się one symbolami siły i zwycięstwa”.

To, co dawało życie roślinom, przynosiło jednocześnie strach i śmierć ludziom. Olga Solarz napisała bowiem książkę o ludziach z ich wszystkimi uczuciami, które im towarzyszą. Dlatego choć jest to książka o bohaterach, to nie ma w niej romantyzmu na pokaz, ale jest proza życia, które w każdej chwili może się skończyć. To wielka siła tego reportażu, ta zwykła żołnierska codzienność zapisana przez kogoś, kto tej codzienności doświadczał.

Koniecznie przeczytajcie. To nie jest książka o wojnie. To książka o ludziach, którzy jej nie chcieli. To opowieść o żołnierzach i ludziach takich jak „dido Mychajło”, który jako jedyny mieszka w przyfrontowej wsi widmo z psem, bo „nawet koty zniknęły”.

„Ciężarówka przywiozła ciała. Nikt nic nie mówił, nie szeptał, nie palił papierosów. Oczy wszystkich były skierowane na ciężarówkę. Z paki wyciągali ciała lub to, co z nich zostało. Położyli je na ziemię i po kolei, niespiesznie, wkładali do worków. Były czarne i powykręcane, zastygłe w pół ruchu niczym mieszkańcy Pompejów” — wspomina autorka „Dzikiego Pola”, która sama nieraz znalazła się pod rosyjskim ostrzałem.

„Wybuchało to bliżej, to dalej. Między wybuchami Sania mieszał w kotle, bo gotował kaszę i bał się, by się nie przypaliła. I wtedy uświadomiłam sobie, że w ostatnich dniach zachowuję się jak zwierzę. Że nie mam żadnych głębszych refleksji. Jedyne, co robię, to ciągle wyostrzam słuch i wzrok” — pisze. „Kolejny błysk, wybuch, szkło, świst. Myśli, niczym przyśpieszone elektrony w akceleratorze, uderzały pojedynczymi obrazami i słowami bez logicznego związku. Ciało było sztywne, jakby bawiło się w grę »Tu mnie nie ma«. Istniał tylko strach o własne życie, którego trzymasz się kurczowo, bo jest najlepsze z najlepszych, jedyne, własne i niepowtarzalne. [...] Wszyscy baliśmy się i nikt się tego nie wstydził, bo na wieś spadły cztery tornada S” — dodaje.

I wspomina, jak rozdawała małe obrazki-ikonki: „Więc brali ikonki. Nawet ci niewierzący, bo tam na przedzie, gdy wybucha kilka metrów od ciebie i nie masz już niczego, co daje ci moc, ani żadnego wspomnienia, co grzeje, jedyną otuchą staje się Bóg. Choć byś i w niego nie wierzył. A nuż się uda. A nuż istnieje”.

Jak wspomniałem, w tej książce nie ma wielkich słów, są wspaniali, zwykli ludzie. Nie ma wielkiej polityki, ale przewija się raz czy dwa.
Jeden z takich fragmentów dotyczy zawartej w 1658 roku unii w Hadziaczu. Była to umową między Rzecząpospolitą Obojga Narodów a Kozackim Wojskiem Zaporoskim. W jej wyniku miała z niej powstać Rzeczypospolita Trojga Narodów. Została obalona przez szlachtę.

Olga Solarz opisuje, jak „Monach” kazał jej czytać jej postanowienia:

„Spólna rada i spólne siły mają być tych narodów przeciw każdemu nieprzyjacielowi. [...] Jeśli car moskiewski prowincji Rzeczypospolitej przywrócić nie zechce i na Rzeczpospolitą następować będzie, tedy wszystkie siły, tak koronne, jako i Wielkiego Księstwa Litewskiego, jako i wojska ruskie zaporoskie pod regimentem hetmana swego łączyć się będą i wojować będą”.
„Tak zaprzepaścili, tak zaprzepaścili” — jęknął wtedy ukraiński żołnierz. Kogo miał na myśli? Pewnie jednych i drugich.

„Było ciepłe, słoneczne popołudnie 8 października, 364 lata i 22 dni po Hadziaczu. Słońce oświetlało łzy w oczach »Monacha« oraz łuskę, na której schła namalowana przez niego żółtą farbą korona Rzeczypospolitej Trojga Narodów” — wspomina Olga Solarz.

Igor Hrywna

Olga Solarz, „Dzikie Pole. Wojenna opowieść”, Wydawnictwo Libra, Kraków 2025, 280 stron.

Koniecznie przeczytajcie: kliknij tutaj



Olga Solarz to absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego, doktor etnologii. Od 2014 roku regularnie wyjeżdża na wschodnią Ukrainę jako wolontariuszka. Założycielka i prezeska fundacji Magia Karpat, organizującej projekty ochrony dziedzictwa kulturowego i pomocy humanitarnej dla Ukrainy. Wartość przekazanej pomocy przekroczyła 0,5 miliona USD. Mieszka „na dwa domy”, w Przemyślu i na froncie.

Koniecznie przeczytajcie. To nie jest książka o wojnie. To książka o ludziach, którzy jej nie chcieli. To opowieść o żołnierzach i ludziach takich jak „dido Mychajło”, który jako jedyny mieszka w przyfrontowej wsi widmo z psem, bo „nawet koty zniknęły”.