Huk wystrzałów, jęki „rannych”, gwar przedwojennego miasteczka — to wszystko działo się w skansenie w Olsztynku, gdzie odbyła się inscenizacja historyczna pod nazwą „Pogranicze 1939”.
Spokojne, polskie miasteczko
Oto nadgraniczne polskie miasteczko. Panuje tu jeszcze spokój. Po ulicach przechadzają się panie i panowie, ubrani zgodnie z przedwojenną modą, niańki z wózkami, żydowscy kupcy handlują na ulicach, proponując przysłowiowe „mydło i powidło”: ciuchy, krawaty, naftę, kiszone ogórki, swojski chleb i maść na szczury.
— Poranna gazeta, poranna gazeta, świeże wiadomości! — wydziera się dwunastoletni Kuba ze Stegny, podobnie jak dorośli rekonstruktorzy w tym miasteczku należący do Samodzielnej Grupy Odtworzeniowej „Pomorze”.
U wejścia do jednej z chałup stolik dla poborowych obsługuje plutonowy Jarosław Koszelak. Pokazuje karty mobilizacyjne i inne druki, ostrzega przed Niemcami.
— Jest 30 sierpnia 1939 — wyjaśnia. — Pełna gotowość bojowa w Armii „Łódź” generała Juliusza Rómmla.
Wolontariuszka i „gorsza strona”
Ale oto następuje gwałtowna zmiana wydarzeń. Niemiecka piechota wspomagana przez pojazdy opancerzone przekracza granicę wzdłuż pasa obronnego chroniącego Łódź, Piotrków Trybunalski i Warszawę. Są zabici i ranni.
Polacy kontratakują, ale siły lepiej uzbrojonego wroga spychają ich na wcześniejsze pozycje. Jak wynika z przekazów historycznych, będą trwali na stanowiskach aż do 4 września. W nocy z 5 na 6 września, po oskrzydleniu przez Niemców, wycofają się w kierunku Wisły.
Inna scena — posterunek policji niemieckiej. Na budynku flagi ze swastykami, przy stoliku policjanci i kancelista.
— Trudno, ktoś musi grać tę „gorszą” stronę — wyjaśnia Bartosz Zamojski z Grupy Rekonstrukcyjnej „Barbarossa” z Gdańska. I opowiada, że samo tylko pełne umundurowanie zamówione u krawca kosztowało 4 tys. zł.
Syci wrażeń widzowie ustawiają się w kolejce do kotła z żołnierską grochówką. Wśród nich starsze osoby w mundurach września, ze związków kombatanckich.
— Kiedy wybuchła wojna, byłam nastolatką — mówi pochodząca z Jarocina Janina Wieczerzak. — Potem uczęszczałam do szkoły dla dzieci polskich, prowadzonej przez Niemców. Długo by opowiadać o moich dalszych losach. Taka inscenizacja to lekcja historii dla młodych.
Władysław Katarzyński
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez