Mazury: Perkunas, wajdeloci i grobowce

2010-10-24 12:00:00 (ost. akt: 2014-07-02 10:28:32)
Grobowiec w Zakałczu

Grobowiec w Zakałczu

Kraina lasów i jezior, w której mieszkamy, nastrajała jej mieszkańców do wierzenia w istnienie istot nadprzyrodzonych, leśnych stworów, diabłów. Zawsze z opowieści o nich miała płynąć jakaś nauka.

O wierzeniach Prusów, najstarszych, opisywanych przez kronikarzy mieszkańców naszych ziem, wiemy bardzo mało. W zapiskach z podróży do plemion pruskich można odczytać takie oto fragmenty: „Będąc poganami utrzymują kontakty z chrześcijanami, nie dopuszczając ich tylko w uroczyska i potoki, które chronią przed nimi”. Czy to były święte miejsca?

Pewnie tak. Prusowie zazdrośnie ich strzegli i to według jednej z relacji, męczeńska śmierć świętego Wojciecha, była efektem wkroczenia biskupa do jednego z pogańskich świętych gajów. Wulfstan, kronikarz, który dobrze poznał Prusów napisał: „Estowie (dawna nazwa Prusów) mają taki zwyczaj: gdy umrze tam jakiś człowiek, nie spalony leży on w swym domu u rodziny i przyjaciół jeden miesiąc lub niekiedy dwa. A przez cały ten czas, kiedy nieboszczyk jest w domu, piją tam i bawią się aż do dnia, w którym go spalą”.

Kronikarz wspominał też, że Prusowie posiadali umiejętność obniżania temperatury zmarłych, tak samo jak napoi i możemy się tylko domyślać, że czynili to dzięki bryłom lodu magazynowanym nawet latem w głębokich ziemiankach. W oczach postronnych majątkiem zmarłego Prusa dzielili się mieszkańcy okolicznych domów, ale byli to najczęściej członkowie tego samego rodu, jeśli nie rodziny. Uczty, a więc i uroczystości pogrzebowe trwały do wyczerpania zapasów w spiżarni zmarłego.

Przez analogię można przyjąć, że pruska religia opierała się na kulcie sił przyrody: słońca, księżyca, gromów, ptactwa, dębów, lip. Silny musiał być kult przodków. Uważano, że po śmierci zmarli żyją w takim samym świecie jak ten.

Zmarłego palono na stosie razem z jego przedmiotami, szczątki chowano do popielnicy zakopywanej w jamie grobowej. Do dziś nie wyjaśniono czym były tzw. „baby pruskie”, kamienne stelle, na których wyryto twarze, zarysy ubrań nieznanych wojowników — być może przodków, albo bogów. Czym była wykonana z brązu figurka konika znaleziona w jednym z grodzisk na Mazurach? Podobną, drugą, odkryto na Śląsku i datowano ją na VI wiek — koniec okresu wielkich wędrówek ludów w Europie. Była to tylko ozdoba, a może i amulet?

Kiedy Krzyżacy w XIII wieku zakończyli podbój plemion pruskich, to nie udało się wyplenić pogaństwa. Jeszcze w XVI wieku, po sekularyzacji zakonu książę Albrecht Hohenzollern wydał edykt zakazujący guślarstwa, wróźbiarstwa, zaklinania itd. Nie wolno było składać ofiar z woskowych figur w kształcie ludzi, zwierząt i wianków.

Max Toeppen w „Historii Mazur” pisał, że w XVI wieku popularne były kulty Perkuna, Potrimpusa, Patollu, Pergrubriusa. Ofiary składano skrycie, a ceremoniom przewodniczyli wajdeloci. Składano ofiary krasnoludkom i skrzatom zwanym marckopolen, perstucken oraz kobołdy. Wierzono także w istnienie zmor duszących ludzi we śnie, białych zimnych ludzi — widma nawiedzające duszę i krew oraz wilkołaki.

Nawet po reformacji wiara Mazurów w zabobony nie zelżała. Wierzyli, że modlitwa w kościele ma większa moc sprawczą, więc kiedy świątynia była zamknięta, modlili się, mówiąc do dziurki od klucza.

Ten, komu ukradziono konia, kazał bić w kościelne dzwony, bo ponoć ich dźwięk powodował, iż złodziej stawał jak wryty w ziemię. Znana też była opowieść z Mikołajek, w której chytra karczamarka zamurowała opłatek pod kotłem z wódką. Od tej pory goście walili do niej drzwiami i oknami, ale kobieta nie zaznała spokoju po śmierci i już jako duch prosiła, żeby wymurować opłatek i odnieść go do kościoła.

Toeppen zebrał też mnóstwo przesądów mazurskich. Jeżeli pierwszą osobą, która nas odwiedzi w poniedziałek, będzie kobieta, wróży to nieszczęście. Urodzeni we wtorki gotowi są do dokonywania wszelkich niegodziwości, a ci z soboty są skłonni do obłudy i lubieżności. Pszenicę sieje się w środę. W czwartek nie wolno do nikogo wstępować na służbę, bo będzie cierpiało się na wrzody.

Piątek to dobry dzień na wesele, a w niedzielę trzeba zostawić krowę w oborze, jeśli się chce, by ocieliła się w dzień.

O wierze w przesądy i zabobony wśród dawnych pruskich elit możemy tylko domniemywać. Czego znakiem była budowa sławnej piramidy w Rapie, grobowca w Zakałczu, czy umieszczenie grobów dwóch Dohnów głęboko w lesie, w kamiennym kręgu?

Mazurskie opowieści kryją oprócz wiary w dziwne stwory, diabły także naukę, że wszelka niegodziwość zawsze zostanie ukarana. „Czarna jachta” — tak nazywał się statek mazurskiego diabła. Któregoś dnia przyszli do niego rybacy prosząc o obfitsze połowy ryb. Diabeł sprawił, że w jeziorach było mnóstwo ryb. Rybacy sprzedawali je, bogacili się, ale nie chcieli pomagać chłopom. Wtedy chłopi przyszli do diabła mówiąc „Zrób tam, żebyśmy byli tak samo bogaci jak rybacy”.

Diabeł tak się zdenerwował chytrością ludzi, że przepłynął wzdłuż jezior wyrzucając na brzeg wszystkie ryby. Te gniły na polach niszcząc łany zbóż. Koło Węgorzewa, przy drodze na półwysep Kal, stoi murowany słup, na którym w czterech językach (łacina, litewski, polski, niemiecki) opowiedziano legendę o karczmie, która stała w tym miejscu. Pewnej nocy spalił ją diabeł zdenerwowany często tu popełnianym grzechem cudzołóstwa. Słup postawiono ku przestrodze grzeszników i nauce prawowiernych.
Sebastian Mierzyński

Czekamy na Wasze zdjęcia i opisy pięknych zakątków regionu, kliknij tutaj, aby dodać swój artykuł lub skontaktuj się z nami pod adresem redakcja@mojemazury.pl.

Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Dodaj komentarz Odśwież

Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez FB

Polecamy