Co Sławka Stefaniaka z Zagłębia przygnało do Mrągowa, gdzie ani kopalń, ani hut, tylko woda, lasy i ludzie niespiesznie idący przed siebie? Co Ryszarda Bitowta sprowadziło tu z odległych krańców przedwojennej Polski, a co Christinę Neumann z Würzburga?
Pisarz urodził się 18 maja 1887 r. w miejscowości Kleinort, niedaleko Mrągowa, które wówczas nazywałos się Sensburg. Po drodze będziemy spotykać różnych ludzi, różne inne wątki, te ścieżki będą się czasami przecinać, albo nagle urywać, kiedy indziej pobiegną kawałek równolegle, jak to w mazurskim lesie.
Autobusem, pociągiem, busikiem
Z Monachium przez Berlin i Szczecin, autobusem i pociągiem docieramy do Olsztyna. Stamtąd jeszcze 60 kilometrów do Mrągowa, zupełnie przyzwoitą drogą, którą pokonujemy busikiem. Tu pani Zosia odbiera nas taksówką spod nieczynnego dworca kolejowego i zawozi do gościńca nad jeziorem Czos, gdzie mamy zarezerwowane pokoje z widokiem na wodę. Standard dobry. Trochę się odświeżamy i schodzimy do restauracji na kolację — półmisek smakowitych, mazurskich ryb i kieliszek białego wina pomagają wyciszyć się po podróży.
W mazurskim słońcu
Ranek następnego dnia wita nas słonecznym uśmiechem, skąpanym w powierzchni jeziora. Śniadanie, a po posiłku próba elektroniki, czy mój świeżo kupiony laptop przyjmuje zdjęcia z aparatu fotograficznego i jak z dyktafonem, który parę lat przeleżał w szufladzie. Około 13 przyjeżdża Zosia i omawiamy program pobytu.
Na początek Sławek Stefaniak — numizmatyk i kolekcjoner pamiątek, związanych z życiem i twórczością Ernsta Wiecherta - dosiada się do nas na hotelowym tarasie, mówi, że się trochę spieszy, bo startuje czwarty festiwal kultury mazurskiej w Sorkwitach i on tam będzie wystawiał swoje eksponaty. Gawędzimy o tym, jak trudno było mu, obcemu, zapuścić korzenie w mazurskiej ziemi, ale teraz nikt by go już stąd nie wyrwał. Od lat działa społecznie w Mazurskim Stowarzyszeniu Twórczości Ernsta Wiecherta w Pieckach, a na życie zarabia pracą w ubezpieczeniach.
Koło naszego stolika przechodzi dziewczęcym krokiem Agata Dowhań z zespołu wokalnego Alibabki, który przed laty był na topie polskiej sceny muzycznej. Zamieniamy kilka grzecznościowych zdań, pamiątkowa fotka. Mogę wypożyczyć „bączka”, łódkę na moje ulubione dwa wiosła i trochę się porozciągać na jeziorze, dawno ku temu nie miałem okazji.
Kwatera między sosnami
Na stary, miejski cmentarz, za ozdobną sadzawką, zwaną jeziorem magistrackim, idziemy „z buta”. Podobno są tam mogiły żołnierzy, milicjantów i pracowników bezpieki, którzy zginęli po zakończeniu wojny, w trakcie tzw. utrwalania władzy ludowej. Jedni padli od partyzanckiej kuli, inni z broni niemieckich lub krasnoarmiejskich maruderów, w obronie cywilnej ludności; rodzimi szabrownicy też byli uzbrojeni. Trudno te mogiły znaleźć, wreszcie jacyś starsi ludzie nam pomagają. Kwatera między sosnami, dziesięć pozarastanych mchem kamiennych płyt, ze słabo już widocznymi nazwiskami i stopniami służbowymi poległych. Na czołowym cokole widać ślady po zerwanym napisie. Może jakiś pijaczek dostał za niego na flachę w skupie złomu.
Uratowana pamięć
Do Piersławka, gdzie znajduje się izba pamięci Ernsta Wiecherta, jedziemy samochodem Zosi. Leśniczówka, w której pisarz urodził się i mieszkał do lat wczesnej młodości, należy do Nadleśnictwa Strzałowo. Gospodarzem jest leśniczy Zbigniew Sadownikow, który wspólnie z żoną Jolantą dba o to, aby dom i jego otoczenie nie straciły pierwotnego charakteru. Sama Izba mieści się w sąsiednim, parterowym budynku, na ścianach zdjęcia z różnych okresów życia pisarza i jego bliskich, są domowe sprzęty, które udało się uratować z leśniczówki po zakończeniu wojny, cenne dokumenty, przedmioty osobiste należące do rodziny. Ponieważ przyjechaliśmy z Monachium, pani Jola pyta, jaką płytę nam puścić o Ernście Wiechercie: po niemiecku, czy po polsku? Prosimy o polską wersję. Niestety, o wschodniopruskim twórcy wiem niewiele, oprócz tego, że poza germańskimi w jego rodzie były także korzenie polskie, litewskie i romańskie oraz że był antyfaszystą. Po polsku nie mówił. Edmund, rasowy podróżnik, lepiej przygotował się do wyjazdu. Wyszperał w internecie, że pierwsza żona Wiecherta popełniła, podobnie, jak jego matka, samobójstwo, ponieważ pisarz związał się z inną kobietą, z którą zamieszkał później nad Starnberger See, w Górnej Bawarii. Płyta dostarcza więcej informacji, obiecuję sobie, że po powrocie do Monachium pójdę do biblioteki i wypożyczę którąś z 13 powieści pisarza, a był również autorem opowiadań i wierszy.
Grobu babci już nie ma
Czas jest wrogiem pamięci, zwłaszcza tej materialnej. Kiedy kolega jedzie na zwiedzanie głównej kwatery Hitlera, zwanej Wilczym Szańcem, ja zatrzymuję się w samym Kętrzynie, żeby poszukać swoich rodzinnych pamiątek. Grobu babci Urszuli, mamy mojego ojca, repatriantki z Wilna, niestety już nie ma. Udaje mi się jednak zdobyć informacje, które wzbogacają moją wiedzę o rodzinie Milewiczów.
Kończy się powoli drugi tydzień naszego wolontariatu. Pomagamy Zosi w przygotowaniu jedynego w swoim rodzaju magicznego spektaklu, w którym głównymi aktorami są dzieci z "Zielonej Akademii", czarodziejski ogród w Pieckach, pełen oszołamiających zapachów — och, gdyby udało się je w jakiejś ogromnej konserwie przewieźć do Monachium, jako antidotum na złe chwile — i podwójna tęcza na wieczornym niebie. Pomysłowym mandalom kwiatowym i konkursom przyrodniczym towarzyszą występy lokalnego zespołu muzycznego, a cała impreza odbywa się na łące przed Muzeum Regionalnym im. Walentyny z Sapiehów Dermackiej. Część zbiorów stanowią eksponaty związane z życiem i twórczością Ernsta Wiecherta, które pani Walentyna Dermacka także z wielkim zaangażowaniem gromadziła.
Czy miasto odpoczywa?
Mrągowo jest niezmordowane w imprezowaniu. W sobotę i niedzielę na deskach Centrum Kultury i Turystyki odbywa się Festiwal Pieśni Żołnierskiej i Patriotycznej. Przyjeżdżają soliści, zespoły wokalne i chóry głównie z regionu, ale przecież także z Kielc, ze Słupska. Występom towarzyszą łzy wzruszenia, wyciśnięte również z moich oczu. Publiczność głównie 50+, wśród wykonawców przewaga tych samych roczników, choć młodzieży na estradzie nie brakuje i jest dobra muzycznie, zbiera więc zasłużone nagrody.
W dniu naszego wyjazdu do Monachium w Mrągowie odbędą się wielkie sportowe zawody, z ulicznym maratonem na czele i szkoda, że przynajmniej w nich nie pokibicujemy. Kiedy to miasto w ogóle odpoczywa?
Poczuć ducha puszczy
W ostatnim tygodniu dostajemy zakwaterowanie w leśniczówce w Piersławku, u państwa Sadowników, by poczuć ducha Puszczy Piskiej i Ernsta Wiecherta oczywiście. Jego izbę pamięci odwiedzają regularnie Niemcy, wycieczki autokarowe zatrzymują się na obszernym parkingu koło zabudowań i później grupkami przechodzą na dziedziniec. Tyle że większość turystów chce głównie skorzystać z miejscowej, bezpłatnej toalety, a wstęp do izby kosztuje 6 złotych. Pani Jola zbuntowała się więc któregoś dnia i teraz przy braku kulturalnych zainteresowań trzeba płacić po dwa złote za wygódkę. Dla wielu jednak i to jest zbyt wielki wydatek, więc wracają nadąsani do autokarów. Zanim pojadą na dalsze zwiedzanie Mazur, zrobią obowiązkowe zdjęcia — leśniczówki z zewnątrz, cielaków pasących się na nieodległej łące, dostojnego starodrzewu na dziedzińcu, to nic nie kosztuje.
Rozmawiamy z niemieckimi turystami o tym, co ich tutaj sprowadza. Trzydziestoparoletnia Conny z Berlina z koleżanką postanowiły zwiedzić izbę i wysłuchać opowieści o Ernście Wiechercie, ponieważ mieszkają niedaleko ulicy jego imienia i ciekawiło je, kto to taki. Nie żałują, że weszły. Christine Neumann jest emerytowaną nauczycielką matematyki z Würzburga i przyjechała tu bardziej świadomie, dla autora książek, które zna i ceni za ich humanizm oraz piękny język. Lubi zwłaszcza „Lasy i ludzie”, „Pani majorowa“, „Dzieci Jerominów“. „Las umarłych“ - ta książka o pobycie pisarza w obozie koncentracyjnym Buchenwald wrył jej się najmocniej w duszę, nie mogła nie przyjechać do Kleinort.
Sosny tu nie brakuje
Po wojnie miejsce to nazywało się Sosnówka i Zbigniewowi Sadownikowowi bardziej ta nazwa pasowała niż Piersławek, który nie wiadomo skąd się wziął. Sosny w tutejszym drzewostanie nie brakuje, a on jest leśniczym, tak, jak jego dziadek i ojciec. Parę lat temu córka poszła w ich ślady, synowie jakoś nie chcieli. Cztery pokolenia leśników w rodzinie, ładne dziedzictwo. Mówią o nim fotografie wiszące na ścianie w stołowym pokoju, stylowe meble, imponujących rozmiarów poroża wiszące na ścianach i pięknie wydana „Księga rodów leśnych” Emiliana Szczerbickiego, w której jest opisany także rodowód naszego gospodarza.
Na razie leśniczy zaprasza nas na bezkrwawe polowanie, jego terenowym samochodem podjeżdżamy wieczorem w głąb lasu, do „ambony“, z której przez lornetkę będziemy mogli poobserwować rykowisko i może uda nam się strzelić jakąś ciekawą fotkę. Niestety zwierzyna nas ignoruje. Dopiero w drodze powrotnej widzimy w świetle reflektorów kilka sarenek, przecinających leśną drogę.
Szarlotka na złość Putinowi
Końcówka naszego pobytu na Mazurach wydaje się być z gumy, za arcyciekawym spotkaniem z Krzysztofem Mutschmannem, pastorem Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Sorkwitach goni wyjazd do Olsztyna, a tu zwiedzanie miasteczka akademickiego Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Kortowie — po raz pierwszy w życiu pożałowałem swoich studiów w krakowskiej Alma Mater. Później jemy szarlotkę i jabłka na złość Putinowi, którymi częstują nas władze sejmiku wojewódzkiego w Olsztynie i staramy się znaleźć odpowiedź na kluczowe pytanie: czym jest mazurskość? Zwiedzamy odrestaurowany żydowski dom przedpogrzebowy, wybudowany ponad sto lat temu, według projektu światowej sławy architekta Ericha Mendelsohna, rodem z Olsztyna.
Nad Bełdanami
Czas spędzamy w mazurskim Edenie, Galindii nad brzegiem jeziora Bełdany. Jest to ciekawy park krajobrazowy, ze słowiańskimi twarzami wyrzeźbionymi w drewnie i mnóstwem atrakcji turystycznych. Zawozi nas tam Sławek, na dzień przed odjazdem i wtedy wreszcie udaje się wyciągnąć od niego, z jakiego powodu osiedlił się na Mazurach. Zwyczajnie zakochał się w pewnej dziewczynie, a później w tych lasach, jeziorach i został. To tłumaczenie brzmi romantycznie i bardzo młodzieżowo, Sławek jest również 50+, chłopaki w tym wieku już nie poważnieją.
Zbigniew Milewicz — emerytowany dziennikarz, który w latach 80. wyjechał ze Ślaska do Niemiec. Mieszka w Monachium. Współpracuje z Polakami, którzy prowadzą w internecie Salon Literacki. Jest to miejsce wirtualnych spotkań Polaków. W tym roku przyjechał z Edmundem Nowakiem na Mazury, by wziąć udział w projekcie „Śladami poetów: Ernst Wiechert i Konstanty Ildefons Gałczyński”.
Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez
Topich #1621133 | 37.24.*.* 31 gru 2014 11:12
Oj, nie Losy, to Litwini pogonili Ryszarda Bitowta na Zachod. Zapytajcie tego madrego czlowieka o szczegoly.
! odpowiedz na ten komentarz