Serenada mazurska, czyli tęsknota za Polską

2015-02-11 15:04:17 (ost. akt: 2015-02-12 11:38:25)
Zbigniew Brenda od lat buduje swoją bursztynową komnatę

Zbigniew Brenda od lat buduje swoją bursztynową komnatę

Autor zdjęcia: Zbigniew Brenda

Wyjeżdżając z Polski do Niemiec Zbigniew Brenda liczył na to, że spełni tam swoje ambicje zawodowe i muzyczne. Życie potoczyło się jednak inaczej. Opowiada mi o tym w listach, nie ukrywając swojego rozczarowania.

Leżą przede mną fotografie i listy, które z Niemiec przysyła mi od lat Zbigniew Brenda. Często pisze na odwrocie skserowanych wycinków z gazet. Ponadto mam płyty CD z jego muzyką.
— Od czasu do czasu przyjeżdżam do Olsztynka, gdzie spędziłem kawał swojego życia — pisze pan Zbyszek. — Dwa lata temu na Dniach Olsztynka spotkałem kilku kolegów z branży muzycznej. Nie ukrywam, że tęsknię za Polską, za moimi Mazurami i Warmią.

Będzie miał na imię Zbyszek


Cofnijmy się o kilkadziesiąt lat. W Dąbku koło Mławy mieszka z rodzicami i rodzeństwem Helena Gręglicka. Rodzice mają niewielkie gospodarstwo rolne, Helena chodzi do szkoły. Kiedy dorasta, podejmuje pracę jako pomoc domowa u młynarza w pobliskim Wiśniewie. Jej chlebodawcy mają synka, sympatycznego Zbyszka. Helena postanawia, że jeśli będzie też miała syna, nada mu to imię.
W czasie wojny Helena zostaje zabrana przez Niemców na roboty przymusowe do Prus Wschodnich. Najpierw trafia do gospodarstwa Gillau, dzisiaj Giławy. Stamtąd zabiera ją do siebie Józef Langau, gospodarz ze Stawigudy. Ma synów w wojsku, więc z urzędu przydzielono mu robotników przymusowych, w tym Helenę. Kiedy w styczniu 1945 roku na Warmię wkraczają Rosjanie, a potem obejmuje władzę polska administracja, Helena postanawia tu pozostać. Dostaje mieszkanie w Gryźlinach. Któregoś dnia do wsi przyjeżdżają elektrycy. Jeden z nich, Eugeniusz Brenda, wpada w oko Helenie. Ona także nie jest mu obojętna. Zamieszkują razem. W 1946 roku rodzi im się syn. Nadają mu imię Zbigniew.

Kino objazdowe, czyli ludziki z tektury


— Z dzieciństwa pamiętam dzień, w którym do wsi przyjechało objazdowe kino — wspomina po latach Zbigniew Brenda. Na stole stanął ogromny karton, w środku paliło się światło, które oświetlało poruszające się na patykach ludziki z tektury, a widać było ten obraz na pergaminowym ekranie z przodu. I chociaż kobieta, która obsługiwała tę aparaturę, mówiła, by nie zaglądać do środka, Zbyszek nie mógł opanować pokusy. Zresztą wszędzie było go pełno. Myszkował po szopach i piwnicach. Kiedyś w takiej szopie odkrył stare opony od kół samolotów (w Gryźlinach przed wojną było wojskowe lotnisko) i tablice z niemieckimi napisami. Przy tym ciągle szukał sobie zajęcia. Po szkole przesiadywał w stolarni sąsiada i coś tam zawsze majstrował. Marzył, że zostanie stolarzem artystycznym. Przykład dał mu dziadek, który robił dachy z trzciny, kosze z wikliny, potrafił także łupać kamienie na budowę. Wnuka pasjonowała także muzyka.
— Jeden z moich wujków grał na klarnecie, a sąsiad na akordeonie — wspomina Zbigniew Brenda. — Z czasem opanowałem te instrumenty. Utworzyliśmy nawet mini kapelę i grywaliśmy po domach.
Potem zamieszkali z matką w Olsztynku i tam skończył liceum.

Muzykując z Januszem Laskowskim


W wieku 19 lat został powołany do wojska. Służył w jednostce wartowniczej w Marcinkowie koło Purdy. Służba była ciężka, 24 godziny stania na warcie, 24 odpoczynku. Razem z nim służył Janusz Laskowski, wtedy nieznany jeszcze nikomu piosenkarz. Grali razem w miejscowym kasynie, Laskowski na gitarze, Brenda na saksofonie.
— To właśnie w wojsku Laskowski napisał słynną "Beatę" — mówi Brenda. — Pokazywał mi słowa tej piosenki w swoim zeszycie. Na warcie miał wiele czasu, żeby się tym zajmować. Po latach napisałem do niego i przypomniałem, jak razem w wojsku służyliśmy i muzykowaliśy. Przysłał mi fotografię z autografem.
Po powrocie z wojska Brenda dostał pracę w stolarni w Olsztynku. W wolnych chwilach grał w miejscowym zespole muzycznym. Był to jeden z pierwszych zespołów rockandrollowych w województwie. Grali nie tylko na koncertach, obsługiwali także wesela.
— Marzyła mi się kamera pogłosowa — wspomina Brenda. — W połączeniu z saksofonem dawała fantastyczny efekt. Napisałem list do "Gazety Olsztyńskiej", że takiej poszukuję i odezwała się pewna pani z Wielbarka, że taką posiada. Jadę więc do Wielbarka, a ona mi pokazuje duże pudło. Otwieram je i co się okazuje? To nie była kamera pogłosowa, tylko filmowa! Od razu wpadła mi w oko! I odtąd zacząłem dorabiać także filmowaniem!

Skuter wodny "Brendys"


Pewnego dnia przeczytał w gazecie o skuterach wodnych, które produkowali Japończycy. Pomyślał: a my co, gorsi? W 1980 roku Zbigniew Brenda zbudował pierwszy w Polsce skuter wodny. Nazwał go "Brendys—I". Kolega wypróbował go na jeziorach Krzywym i Plusznem, po czym konstruktor pokazał swoje dzieło na wystawie różnych pojazdów w Warszawie, zbudowanych przez amatorów.
— Jaka to była radość, kiedy pewnego dnia kupiłem w Kortowie "Kurier Warszawski" a tam, na pierwszej stronie, był mój skuter! Okazało się, że konstrukcja została wyróżniona. Zdjęcie skutera ukazało się także w "Gazecie Olsztyńskiej". Brenda skończył więc kurs sternika motorowodnego, by samemu pływać i przystąpił do budowy ulepszonego modelu "Brendys". Na kolejnej wystawie otrzymał znowu wyróżnienie. Uwierzył wtedy, że można w Polsce zarobić pieniądze na budowaniu skuterów wodnych! Ale, mimo pochwał w prasie a nawet w telewizji, nikt w Polsce nie podjął się masowej produkcji skutera "Brendys". Wciąż modne były motorówki.
— A ja musiałem z czegoś żyć, bo byłem już żonaty — wspomina. — W tej sytuacji postanowiłem wyjechać do Niemiec, może tam mnie docenią. Zamieszkaliśmy w Essen. Ale w Niemczech zdominowały rynek skutery produkcji japońskiej. Nie miałem szans z nimi konkurować!

Bursztynowa Komnata


W Essen imał się różnych zajęć. Na rok znalazł pracę przy renowacji ośmiu 600-letnich drzwi do kościoła luterańskiego w Werden. W miejscowej gazecie napisano: "Drzwi odnowił 56-letni polski stolarz Zbigniew Brenda, który zalicza się do mistrzów w swoim fachu". Stałej pracy jednak nie mógł znaleźć, tylko dorywczą. Po sześciu latach pobytu w Essen zdecydował się iść do zatrudniaka.
— Ale urzędnik mnie zniechęcił: Pan słabo mówi po niemiecku, ja pańskiej "chińskiej" mowy nie rozumiem! Proszę iść na kurs! Trzasnąłem drzwiami. Po jakimś czasie spotkałem go znowu. Tym razem był bardzo miły, potrzebował kogoś do renowacji drzwi.
Zbigniew Brenbda zainteresował się zaginioną Bursztynową Komnatą. Od lat, korzystając z dokumentacji, jaką znajduje w niemieckich archiwach, buduje jej replikę w swoim domu w Niemczech. Jako surowiec służy mu starty na proszek bursztyn, z którego po rozgrzaniu lepi różne przedmioty. Do budowy używa także drewna oraz różnych sztucznych tworzyw. Wykłada tym materiałami ściany i sufity swojej komnaty. Na jednym z sufitów umieścił obraz z pejzażem Olsztynka.
Gościła u niego lokalna gazeta, zamieściła wzmiankę o utalentowanym Polaku z Olsztynka. Do niedawna nie zaniedbywał także pan Zbyszek muzyki. Kolega Michael miał zespół, zatrudnił go do grania w zespole. Brenda myślał, że na tym polu zrobi karierę estradową, zwłaszcza że potrafił również muzykę komponować. Ale zamiast tego, grali w knajpach do kotleta. W końcu zbuntował się, odszedł. Zerwał kontakty.
— W Polsce grałem wszystkie sylwestry, tutaj je przesiedziałem! Od czasu do czasu, nie widząc perspektyw dalszego życia, pojawiał się w Olsztynie, próbując tu znaleźć pracę. Zgłosił się między innymi do firmy produkującej meble, ale go nie przyjęto. G
Ma Zbigniew Brenda głowę pełną pomysłów. Wydał płytę CD z własną kompozycją, pełną tęsknoty "Serenadę mazurską". W ostatnim liście pisze, że jego marzeniem jest zbudować jacht motorowy.
Władysław Katarzyński



Czekamy na Wasze zdjęcia i opisy pięknych zakątków regionu, kliknij tutaj, aby dodać swój artykuł lub skontaktuj się z nami pod adresem redakcja@mojemazury.pl.

Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Dodaj komentarz Odśwież

Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez FB

Polecamy