Zawady Małe: cmentarz rozstrzelanych przez hitlerowców

2011-01-18 12:00:00 (ost. akt: 2013-07-17 11:30:53)
Zawady Małe: cmentarz rozstrzelanych przez hitlerowców

Autor zdjęcia: Igor Hrywna

Wiele razy przejeżdżałem obok tych dwóch tajemniczych pomników w Zawadach Małych. Zawsze myślałem, że pozostałości jakiejś tajemniczej budowli. W końcu zatrzymałem się. Okazało się, że w tym miejscu hitlerowcy rozstrzelali 117 więźniów.

W Zawadach Małych są dwa cmentarze. Pierwszy przy 16. Pochowano na nim 117 Polaków i Rosjan, więźniów niemieckiego obozu koncentracyjnego Soldau (KL) w Działdowie, zamordowanych w nocy z 21 na 22 stycznia 1945 r. Na cmentarzyku są tez groby polskich osadników, którzy przybyli tutaj po 1945 roku.

Tuż za ogrodzeniem zachował się jeden niemiecki nagrobek. Niestety nie wiem, czy to resztki cmentarza czy też pojedynczy grób. Na północnym skraju wsi resztki cmentarza wojennego z 1914 roku.

Zawady leżą przy drodze nr 16, około 1,5 kilometra przed Starymi Jabłonkami (jadąc od strony Olsztyna).

Igor Hrywna



Czekamy na Wasze zdjęcia i opisy pięknych zakątków regionu, kliknij tutaj, aby dodać swój artykuł lub skontaktuj się z nami pod adresem redakcja@mojemazury.pl.
Zobacz w naszej bazie

Przewodnik lokalny

Zobacz także

Komentarze (9) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Dodaj komentarz Odśwież

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. kserkses #981379 | 176.111.*.* 8 lut 2013 12:08

    nikt nigdy i na żadnej wojnie nie walczył z hitlerowcami. nie było państwa hitlerowskiego. to byli niemcy i państwo niemieckie! to niemcy rozstrzeliwali a nie hitlerowcy!!!!

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) ! - + odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. Krzysztof #929686 | 83.9.*.* 26 gru 2012 22:49

      koło Zawad Małych jest tylko ten jeden cmentarzyk; ogrodzony grób za głównym ogrodzeniem prawdopodobnie należy do przedwojennych właścicieli starego budynku obecnie należącego do Hotelu Anders; rozstrzelani, zakopani byli w zbiorowej mogile w głębi lasu, na której hitlerowcy pospiesznie posadzili drzewka, dzięki relacjom tych co przeżyli mogiłę odnaleziono i latem 1945 ekshumowano; zwłoki przeniesiono na utworzony cmentarzyk bliżej drogi - z ekshumacją wiąże się tragiczna historia konfliktu pomiędzy autochtonami a osadnikami; cmentarzyk był używany krótko po wojnie, potem z tego co mi wiadomo, powtórnie ekshumowano zamordowanych i przeniesiono ich szczątki na cmentarz wojskowy do Olsztyna; do lat 70-tych był tu jedynie obelisk z kamienia polnego stojący do dziś przyszosie od strony Zawad Małych, pomnik ze zdjęcia wykonano około 1978 roku; byłem wtedy przybocznym w miejscowej drużynie harcerskiej w szkole w Kątnie i załatwiałem obsadzanie świerkami alejki od pomnika w kierunku cmentarzyka.

      Ocena komentarza: warty uwagi (2) ! - + odpowiedz na ten komentarz

    2. jask #205539 | 95.160.*.* 19 lut 2011 19:38

      Ciekawe. Z jakiej to książki?

      ! - + odpowiedz na ten komentarz

    3. mirek #198116 | 83.11.*.* 12 lut 2011 10:59

      Więźniem, który uciekłprzed egzekucją był Pan Romanowski Józef Romanowski do śmierci mieszkał w Przasnyszu. On doskonale pamiętał tragedię, która rozegrała się w Zawadach Małych. Esesmani i żandarmi bardzo się niecierpliwili i mimo głębokiej nocy prowadzili między sobą rozmowy. – Między godziną 1-3 w nocy podjechał samochód, do którego załadowano 20 więźniów i odjechano – zeznawał Józef Romanowski. – Nam mówiono, że jedziemy do Olsztyna, ale samochód po 15-20 minutach powrócił po następną partię więźniów. Przed powrotem samochodu usłyszałem strzały z karabinów. Ogarnęło mnie złe przeczucie, domyśliłem się, że więźniowie są rozstrzeliwani. I tak samochód wracał kilkakrotnie po więźniów (może sześć razy). Po każdym jego powrocie słychać było strzały wykonywane seriami, ale i pojedyncze. To mnie skłoniło do zakopania się dość głęboko w sianie, w stodole. Potem okazało się, że oprócz mnie było tam jeszcze dwóch więźniów. Wachmani weszli do stodoły i wołali nas by wyjść, ale nikt się nie odważył na odpowiedź, więc po chwili wyszli. Jeden z więźniów nie wytrzymał nerwowo i też wyszedł po pewnym czasie, ale wachmani jeszcze byli na terenie i zabrali go z resztą na rozstrzelanie (…)"

      Ocena komentarza: warty uwagi (3) ! - + odpowiedz na ten komentarz

    4. mirek #198114 | 83.11.*.* 12 lut 2011 10:58

      Opowiadanie więźnia cz III Pozostali współtowarzysze niedoli słysząc strzały doszli do wniosku, że hitlerowcy rozstrzeliwują ich kolegów. Nastąpiły wtedy konsultacje więźniów, którzy planowali zaatakować swoich oprawców. Ostatecznie plan ten jednak się nie powiódł. Część mężczyzn przebywających w stodole postanowiła się ukryć. Mieczysław Kaliszewski wszedł wysoko na zasiek i głęboko zagrzebał się w siano. Dwaj siedemnastolatkowie, Apolinary Kasprowicz i Stefan Rzepczyński postanowili również ukryć się w sianie, natomiast Józef Romanowski schował się za komin wędzarni w murowanej przybudówce nakrywając się sianem. Niemcy przyjechali po następną dwudziestkę więźniów przebywających w stodole, lecz tym razem nikt nie wychodził na ochotnika, toteż oprawcy zaczęli siłą wyciągać swe ofiary. Po kilku kursach Niemcy stwierdzili, że nie zgadza im się liczba więźniów i wchodząc do stodoły nakazali opuszczenie tego miejsca przez pozostałych, gdyż w przeciwnym wypadku spalą stodołę. Apolinary Kasprowicz i Stefan Rzepczyński nie wytrzymali nerwowo i zeszli po drabinie z zasieka oddając się w ręce katów. Niemcy ponownie zaczęli nawoływać do opuszczenia stodoły, jednak J. Romanowski razem z M. Kaliszewskim przeżywając ogromne napięcie nerwowe postanowili zaryzykować i czekać w swoich kryjówkach. Po pewnym czasie rozległo się echo serii z karabinu maszynowego. Ostatni więźniowie zostali rozstrzelani. Rankiem około godz. 9 Józef Romanowski postanowił po cichu wyjść z ukrycia, gdzie spotkał Kaliszewskiego. Obydwaj pożegnawszy się postanowili rozejść się każdy w swoją stronę. J. Romanowski wyruszył w kierunku wschodnim, idąc wśród pustki śnieżnej i pól dotarł do miejscowości Ukta, gdzie spotkał się z żołnierzami sowieckimi. Dołączył tam do grupy wracających Polaków i po 10 dniach dotarł do swojej rodziny w Żelaznej. Będąc już na własnym podwórku usłyszał głos syna: "Mamo, tatuś idzie". Witająca go ze łzami w oczach żona nie wiedziała, że jej mąż uciekł znad własnego grobu.

      Ocena komentarza: warty uwagi (2) ! - + odpowiedz na ten komentarz

    5. mirek #198112 | 83.11.*.* 12 lut 2011 10:56

      Opowiadanie więźnia cz II 17 stycznia 1945 r. tuż po porannym apelu, po rozdaniu chleba więźniom, pod eskortą gestapo grupa aresztowanych przebywających w Działdowie wyruszyła pieszo w kierunku Ostródy. Marsz więźniów był przerywany przez bombardujące pozycje niemieckie, lotnictwo sowieckie. Powtarzające się bombardowania umożliwiły ucieczkę z kolumny wielu Polakom. Jednak większość pędzonych w liczbie 130 ludzi musiała iść dalej w kierunku Ostródy. Więźniów politycznych pędzono przez cztery doby, w dużym śniegu, przy mrozie sięgającym -20º C do miejscowości Stare Jabłonki ( Altfinken) niedaleko Ostródy. Podczas całego marszu tylko jeden raz pod Olsztynkiem umożliwiono pędzonym odpoczynek. Miejscem następnego odpoczynku była Ostróda. Do więźniów przyjechał wtedy komendant dziadowskiego obozu, który przemówił do wszystkich po polsku: "Jesteście głodni i bardzo zmęczeni. Do następnej wioski daleko i trudno będzie wam dotrzeć. Poza tym zbliża się wieczór. Zaczekajcie tu. Ja wrócę do tej wioski, którą minęliśmy i znajdę dla was kwaterę. Dostaniecie jeść, bo mamy dla was żywność. Prześpicie się i odpoczniecie, a rano przyjadą wojskowe samochody i wówczas grupami po 10 lub 20 osób pojedziecie za Olsztyn wyrzucać śnieg z okopów." Następnie po opuszczeniu grupy więźniów przez komendanta, zapędzono ich do stodoły przybudowanej do obory w Starych Jabłonkach, gdzie zmęczeni katorżniczym marszem aresztanci zasnęli. W nocy 21 stycznia 1945 r. o godzinie 2 pod stodołę przyjechała niemiecka ciężarówka, która zabrała dwudziestu więźniów wychodzących prawie na ochotnika ze stodoły. Po związaniu im rąk drutem, pędzono dwójkami pieszo około 200 m w kierunku Olsztyna. Po pewnym czasie związanych Polaków popędzono leśną przecinką w głąb sosnowego lasu, gdzie był już wykopany duży dół. Następnie kazano wszystkim położyć się twarzą do ziemi parami. Niemcy zaczęli strzelać z automatu do leżących. Po pierwszych strzałach więźniowie zaczęli głośno się modlić i śpiewać "…Jeszcze Polska nie zginęła…" i "Boże coś Polskę".

      Ocena komentarza: warty uwagi (3) ! - + odpowiedz na ten komentarz

    6. mirek #198110 | 83.11.*.* 12 lut 2011 10:55

      Opowiadanie więźnia, któremu udało się uciec cz I Jesienią 1944 r., kiedy zbliżał się front wschodni, Niemcy rozpoczęli na Północnym Mazowszu masowe aresztowania członków antyhitlerowskiego podziemia jak i również ludności podejrzanej o współpracę z polską i sowiecką partyzantką. W tym okresie w powiecie przasnyskim miały miejsce liczne potyczki podziemnych grup zbrojnych z gestapo oraz wojskiem niemieckim. 17 października 1944 r. rozegrała się bitwa oddziału partyzanckiego Armii Krajowej "Łowcy" z Niemcami pod Szlą. Z kolei 27 października 1944 r. miała miejsce obława na żołnierzy z desantu sowieckiego mjr Anatolia Szajkina ps. "Orłow" i żołnierzy AK "Łowcy" pod Żelazną. Obława zorganizowana przez Niemców była spowodowana nieodpowiedzialnym zachowaniem partyzantów Armii Ludowej "Synowie Ziemii Mazowieckiej", którzy zastrzelili przebywającego na polowaniu oficera niemieckiego. Fakt ten spowodował, iż na terenie Żelaznej, Olszewki, Parciak i Pościenia rozpoczęto masowe aresztowania. W sumie z okolicznych kolonii i lasów aresztowano 30 osób, które zostały spędzone do stodoły Grzegorza Grzyba z Żelaznej. Aresztowanych straszono, że jeśli nie powiedzą, kto pomaga partyzantom, zostaną oni żywcem spaleni w stodole. Żandarmi wraz z żołnierzami Wehrmachtu nieustannie patrolowali okoliczne lasy szukając partyzantów. W Rzodkiewnicy natrafiono na ślad ludzi z oddziału Orłowa, którzy broniąc się zabili dwóch Niemców. Spowodowało to, że hitlerowcy zmienili plany odnośnie mężczyzn przetrzymywanych w stodole G. Grzyba. Nie spalono ich, tylko osadzono w żandarmerii gminnej w Jednorożcu, a następnie przetransportowano do więzienia znajdującego się w klasztorze O. Pasjonistów w Przasnyszu. Po wstępnym śledztwie i dwutygodniowym pobycie w Przasnyszu całą grupę przewieziono do obozu przejściowego w Działdowie, gdzie aresztowani poddani byli kolejnym przesłuchaniom i torturom. Do grupy więźniów z gminy Jednorożec dołączono później również aresztowanych z Czernic Borowych, Przasnysza i okolic.

      Ocena komentarza: warty uwagi (2) ! - + odpowiedz na ten komentarz

    7. jm #190119 | 89.228.*.* 4 lut 2011 20:28

      Słyszałem kiedyś opowieść, że jeden więzień uciekł, mimo iż miał związane ręce. Został podczas ucieczki postrzelony w nogę, ale przeżył.

      ! - + odpowiedz na ten komentarz

    Polecamy