Legendę napisał Wiesław Niesiobędzki, pisarz, historyk i regionalista z Iławy. Jak sam mówi, wszystkie jego legendy (napisał ich ponad 20) mają w tle rzeczywiste dzieje Pomezanii, czyli dawnej komturii dzierzgońskiej - dzisiejszego Pojezierza Iławskiego,
W starodawnych kronikach można przeczytać, że zanim na początku XIV wieku w ówczesnej Puszczy Pruskiej nazwanej później Puszczą Siemiańską, została założona przez Krzyżaków na miejscu grodu warownego pruskiego plemienia Pomezanów, osada leśna Januschau, ślady grodu w postaci nieznacznie zagłębionej fosy i resztek wału obronnego w połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku znaleźli w pałacowym parku archeolodzy z Elbląga.
Sarny i jelenie, zamieszkujące lasy należące do Oldenburgów wokół Januszewa, Solnik, Boleszowa i Zabłocia, ale też występujące licznie w należących do grafów von Finckenstein rozległych dobrach leśnych, ciągnących się od Szymbarka aż po Siemian, stanowiły wielką pokusę dla biedującej ludności wiejskiej, chłopów folwarcznych, robotników leśnych i smolarzy wytapiających w lasach węgiel drzewny. Łowione w sidła albo wnyki lub ustrzelone z łuku częstokroć były ratunkiem przed śmiercią głodową. Król Prus surowo zakazał ludności wiejskiej polowania na zwierzynę leśną, która tak samo, jak lasy stanowiła własność szlachty pruskiej, rycerzy i grafów. Za złamanie zakazu groziły kary chłosty, więzienie lub nawet dożywotnie wcielenia do armii króla Prus.
W lasach szambelana Oldenburga zwierzyny i runa leśnego strzegły leśniczówki i strażnice leśne w Boleszowie, Zabłociu i Solnikach, leżące pomiędzy jeziorami; Czerwica i Głębokim. Była tam w owym czasie huta szkła należąca do Chrystiana Korna. W hucie do produkcji szkła potrzebny był węgiel drzewny i potaż, stąd w okolicznych lasach działały dziesiątki mielerzy, w których smolarze z okolicznych wsi wypalali węgiel drzewny niezbędny do ogrzewania pieca hutniczego i otrzymywali potaż niezbędny do nadawania wyrobom ze szkła pożądanych barw. Najwięcej smolarzy mieszkało w Siemianach i w pobliżu tej wioski od wiosny do jesieni dymiło najwięcej mielerzy, w których wypalano węgiel drzewny. Jak słyszała Elfrida córka Chrystiana Korna od swojej przyjaciółki Edelgardy córki rybaka Preussa ze wsi Wieprz, Siemiany nazywające się wówczas Schwalgendorf (Jaskółcza wieś), swoją nazwę zawdzięczają tym właśnie tak licznie działającym w lasach otaczających wioskę mielerzom, z których podczas wypalania węgla buchały w górę i wzlatywały ponad las czarne obłoczki dymu. Wzbijając się do góry, unoszone wiatrem, mieszkańcom Gubławek i Wieprza leżących po drugiej stronie jeziora, obłoczki te do złudzenia przypominały krążące w powietrzu ponad lasem jaskółki (niem. Schwale), stąd ta niemiecka nazwa wsi Schwalgendorf. Podobnie, jak smolarze siemiańscy, węgiel drzewny i potaż na potrzeby huty szkła Chrystiana Korna produkowali smolarze z innych wiosek leżących w dobrach Oldenburgów.
W Solnikach na przełomie XIX i XX wieku szlaki zbiegały się w okolicy wielkiego dębu rosnącego na skraju wsi i stąd wychodziły krzyżując się jeden z drugim trakty leśne do Januszewa, Siemian, leżącego na północ od Siemian Jeziorna oraz do Jeziora Czerwica.
O traktach i drogach leśnych, jakie się wtedy krzyżowały tutaj ze sobą, mówiono, że przychodzą z magicznego świata leśnych dziwów, ale także i w taki sam magiczny świat wiodą wędrowców.
Nic dziwnego przeto, że zdarzało się od czasu do czasu, iż niejeden z tych podróżnych - czy to jadących konno wierzchem, czy furmanką albo dwukółką - dojeżdżając do wielkiego wiekowego dębu rosnącego przy rozwidleniu leśnych traktów, znużony jazdą drogą wijącą się monotonnie wśród leśnego mroku, mógł dokonać złego wyboru i zamiast wybrać drogę wiodącą do Siemian, gdzie chciał zaopatrzyć się w ryby, pojechał nie wiadomo po co do Solnik. Czasem całkiem nieoczekiwanie docierał do Jeziorna albo nad śródleśne Jezioro Czerwica, znane z tego, ze gniazdowała na nim największa w całej okolicy kolonia kormoranów. Podróżnik taki, zagubiony w nieznanym mu leśnym pustkowiu, zatrwożony, że przyjdzie mu noc spędzić w ciemnym lesie z dala od celu swej podróży i jeszcze dalej od domu, mając za sobą nieznaną mu drogę, którą przyjechał nad jezioro, a przed sobą trakt wiodący dokoła Czerwicy, po dłuższej lub krótszej walce z myślami i samym sobą, wystraszony brakiem sensownego pomysłu na wyjście z sytuacji, wiedziony myślą, że przecież każda droga musi dokądś prowadzić, najczęściej wjeżdżał na dukt okrążający Czerwicę. To właśnie dla takiego biedaka okazywało się najlepszym wyjściem z sytuacji, jadąc bowiem duktem po drugiej stronie jeziora naprzeciwko wysepki upstrzonej niezliczoną liczbą gniazd kormoranów, dojeżdżał do skrytej pośród zarośli, wyglądającej na całkowicie opuszczoną chatki pustelnika, zbudowanej z mocno pozieleniałych od starości bierwion i pokrytej dachem ze splecionych mat trzcinowych.
W chatce od wielu już lat mieszkał pustelnik. Stary ten człowiek skrył się na odludziu nad śródleśnym jeziorem, by w samotności i z dala od ludzi dojść do siebie po bitwie pod Tannenbergiem, w której w starciu z rosyjską kawalerią zginęła prawie połowa jego regimentu dragonów.
On sam zaś ciężko ranny został wyniesiony spod kopyt końskich szarżujących wściekle Kozaków, przez swego towarzysza broni Elarda Oldenburga, który wywiózł go z pola bitwy do swego pałacu w Januszewie w sąsiednim powiecie. Odratowany i wyleczony z ran ozdrowieniec postanowił resztę życia spędzić w pustelni nad Czerwicą.
Zatrzymywał zatem konie, zeskakiwał z wozu i wtedy jego oczom ukazywał się wychodzący przed próg chatki, wysoki, całkowicie posiwiały mężczyzna ze zmierzwioną długą brodą, odzywający się do niego w te słowa:
- Co ciebie tu sprowadza, przybyszu, drogę pewnie zgubiłeś i nie wiesz, jak do domu wrócić?
Następnie zanim wędrowiec zaskoczony widokiem i słowami pustelnika, zdołał ochłonąć, dodawał.
- Zawracaj konie dobry człowieku, jedź drogą przez las cały czas, aż zobaczysz dąb potężny rosnący na rozstaju dróg. Jeśli zmierzasz do Januszewa, skręć przed dębem w prawo.
Pustelnik odrzucił połę okrywającej go białej opończy i wyciągniętym ramieniem wskazał stronę, gdzie właśnie za ścianą lasu kryło się gasnące słońce.
- Jeśli zmierzasz do Solnik, wybierz drogę skręcającą przed dębem w lewo - wskazał wyciągniętym ramieniem w stronę przeciwną do zachodzącego słońca. - Jeśli chcesz dojechać do Siemian, musisz minąć dąb i dopiero za dębem, wybrać dukt wiodący w lewo na wschód. Ja tobie nie mogę udzielić gościny, żegnaj przybyszu jedź z Bogiem. Jeśli jesteś dobrym człowiekiem ręczę tobie, ze wybierzesz dobrą drogą, jeśli zaś jesteś zły, za nic ręczyć nie mogę, te lasy pełną są topieli bagiennej i oparzelisk.
Pustelnik kończył swoją przemowę i skrył się we wnętrzu swojej chaty pokrytej trzcinowymi matami..
Dawni mieszkańcy wsi leżących nad Jeziorakiem snuli tego rodzaju opowieści o takich właśnie spotkaniach wędrowców zagubionych w lasach z pustelnikiem znad Czerwicy, którzy takim właśnie podobnym do cudu sposobem potrafili w leśnej głuszy nie zginąć i przepaść na zawsze, ale odnaleźli właściwą drogę.
Młody graf przebywający na wakacjach u swego dziadka wybrał się wtedy do Solnik, by spotkać się z Elfridą, córką właściciela huty szkła. Już dawno jej obiecał, że przyjedzie po nią do Solnik i pojadą we dwoje na wycieczkę do Jeziora Jasnego.
Heinfrid poznał był Elfridę, gdy po zakończonej przebudowie pałacu jego dziadek szambelan Oldenburg postanowił, że dla podkreślenia wspaniałości swej rodzinnej rezydencji, okna w salonie muszą mieć koniecznie witraże. O ich wykonanie zwrócił się właśnie do Chrystiana Korna, wiedział, bowiem, że jego córka jest uznaną projektantką witraży, wykonywanych przez pracujących w hucie Korna rzemieślników. Ponieważ salon, jak wszystkie pomieszczenia położone na parterze w ryzalicie środkowym pałacu, miał prostokątne okna sięgające podłóg, żmudna i wymagające dużej cierpliwości praca przy układaniu z wytopionego i barwionego w solnickiej hucie szkła o różnych odcieniach i barwach trwała nieomal bez końca.
To właśnie sprawiło, że oboje młodzi mieli dużo okazji, by spotykać się ze sobą, gdy córka Korna przyjeżdżała sama albo z ojcem w celu nadzorowania prac rzemieślników wykonujących witraże. Spacerowali wtedy oboje po rozległym parku pałacowym, w dni upalne jeździli bryczką zdobioną herbami Oldenburgów szukać schronienia przed słońcem w cieniu drzew rosnących nad brzegiem Jeziora Januszewskiego, w którym oboje zażywali kąpieli. Któregoś razu, gdy wyszli z jeziora na brzeg, Heinfried usłyszał od dziewczyny, że najpiękniejszym jeziorem śródleśnym w całej Puszczy Siemiańskiej, a być może nawet w całych Prusach Wschodnich, jest Jezioro Gesmar w pobliżu Siemian, nazywane też Jasnym oraz Kryształowym. Ma ono tak krynicznie czyste wody, że przy normalnej pogodzie światło swobodnie przenika w nim aż na głębokość 15 metrów i gdy pływając w jeziorze zanurzy się głowę w wodzie, widać dokładnie jego dno i wszystko, co się na nim znajduje.
Elfrida opowiadała z przejęciem, pokazując na brudno-zielone wody jeziora, w którym się dopiero co kąpali.
Następnego dnia, gdy Elfrieda razem z ojcem miała wracać do swojej wsi, obiecał podczas pożegnania, że przyjedzie bryczką do Solnik, żeby mogli oboje wybrać się na przejażdżkę po puszczy, bo on bardzo chce pokazać mu Jezioro Kryształowe. I był niezmiernie szczęśliwy, gdy dziewczyna pozwoliła mu tę obietnicę przypieczętować gorącym pocałunkiem.
Dziadek Heinfrieda, stary szambelan Oldenburg widząc starania swego wnuka o względy córki właściciela huty szkła, traktował je z przymrużeniem oka, a nawet pobłażającą akceptacją.
Bo chociaż dobrze wiedział, ze dziewczyna nie mogąc przed swym nazwiskiem dopisywać ani von ani und zu, nie dorównuje swym stanem jego wnukowi pochodzącemu z arystokratycznego rodu. Jednak jej uroda, talent, pracowitość a zwłaszcza posag, jaki wniesie przyszłemu małżonkowi, w pełni pozwalają na tym, by była godna mariażu z Oldenburgami.
Heinfried kazał kuczerowi zaprząc gniadego ogiera do bryczki i naszykować dla niego obroku tak, by wystarczyło na całodniową jazdę z Januszewa do Solnik, Siemian i powrót przed nocą do Januszewa. Ponieważ wychowany przez dziadka, który zwracał uwagę na to, by wnuk był przygotowany, by jako oficer służyć dobrze cesarzowi Niemiec i umiał się znaleźć w każdej sytuacji, polecił kamerdynerowi, by naszykował mu na drogę kosz z różnorodnymi potrawami i napojami w ilości wystarczająco dużej, gdyby z niemożliwych do przewidzenia przyczyn jego nieobecność w pałacu miała się przedłużyć.Zaopatrzony we wszystko, co potrzebne na całodzienną wyprawę, rozsiadł się wygodnie w bryczce i kazał kuczerowi ruszać w drogę do Solnik. Początkowo jechali polną drogą, przecinającą złocące się w lipcowym słońcu łany dojrzewających zbóż, potem wjechali na graniczące z folwarkiem Brusiny rozległe pastwiska, gdzie pasło się ponad 3000 owiec rasy merynos, które do Januszewa sprowadził z Niderlandów dziadek Elfrieda. Za pastwiskami zaczynały się lasy solnickie, zaś w głębi nich pomiędzy dwoma jeziorami Czerwicą i Głębokim leżała wieś Solniki.
- Ależ tak oczywiście - odkrzyknął graf i polecił kuczerowi by ruszał w drogę. Gdy dojechali do dębów granicznych na rozstajach dróg, kazał skręcić w drogę wiodącą, do Siemian. Gdy po kilku kwadransach jazdy leśnym traktem oczom podróżnych ukazał się poprzez rzednący w tym miejscu las widok błyszczącej w słońcu tafli wód Jeziora Jasnego, bryczka skręciła w dukt wiodący do jeziora. Tam oboje młodzi wysiedli z bryczki i znaleźli maleńką plażę, okoloną niewielką ilością szuwarów.
Tutaj zrobili sobie piknik, a kuczerowi jego pan nakazał, by jechał do rybaczówki w Siemianach po rybę i wrócił po nich tak, by przed zmierzchem Elfrida mogła być w domu.
Jednak czy to dlatego, że kuczer po niezbyt szczęśliwej dla niego podróży do Siemian był zmęczony i przez to roztargniony, a Heinfried zapatrzony w siedzącą obok niego pannę nie nadzorował go należycie, jazda skończyła się nie w Solnikach przed domem rodziców Elfridy, ale nad brzegiem Czerwicy przed chatą pustelnika.
Wyjeżdżając z lasu najpierw ujrzeli płaszczyznę wód jeziora, rozświetloną zachodzącym słońcem, którego ostatnie blaski niczym tonące pochodnie spływały na jezioro i gasły w jego głębi, potem zobaczyli nad brzegiem Czerwicy oświetlonej słoneczną pożogą, chatę pustelnika i wychodzącego z niej wysokiego mężczyznę w białej szacie.
- Witaj panie grafie, specjalnie do mnie z Januszewo przybywasz, czy jak ci inni nieszczęśnicy zagubiłeś się na leśnych traktach.
Posiwiały mężczyzna podszedł do bryczki.
- Dobry wieczór dobry człowieku, z kim mam przyjemność?
Heinried zachodził w głowę, jakim sposobem starzec rozpoznał, z kim ma do czynienia.
Pustelnik jakby czytał w myślach swego gościa.
- To bardzo proste. Te głowy jelenia na drzwiach twojej bryczki, mówią wszystko, po nich poznałem, że przybywasz młody grafie z Januszewa od szambelana Oldenburga. Nie pamiętasz mnie?
Starzec odgarniając długie siwe włosy na bok, postąpił krok do przodu i stanął w blasku zachodzącego słońca.
Wygląda niczym zjawa nie z tego świata, ten głos, ta postać, jakbym skądś go znał - bił się z myślami młody graf i wtedy sobie przypomniał. Przed 10 laty jego rodzice Maria i Heinrich von Lehndorfowie razem z nim i jego młodszym bratem Hansem, w ucieczce przed zajmującą Prusy armią generała Samsonowa, opuścili swoje dobra w Sztynorcie w pobliżu dzisiejszego Węgorzewa i znaleźli schronienie w rodzinnym pałacu jego matki w Januszewie. Tam właśnie w jakiś czas po ich przybyciu ze Sztynortu, nocą sierpniową w pałacu pojawił się prosto z pola bitwy pod Tannenbergiem jego dziadek razem z ciężko rannym swoim przyjacielem pułkowym, nazywanym przez ordynansa grafem Rudolfem. Miał on być właścicielem majątku w sąsiednim Ulnowie.
Przypomniał też sobie Heinfried, że razem z dziadkiem wchodził do położonej na piętrze sypialni, by pomagać w doglądaniu rannego, który pod opieką lekarza z niedalekiego Rosenbergu szybko powracał do zdrowia i wreszcie, gdy już całkiem wróciły mu siły i zaleczyły się rany odniesione w bitwie, postanowił, że nie wróci do rodzinnego Ulnowa, ale osiądzie na pustkowiu, gdzieś nad jeziorem w dobrach swego przyjaciela szambelana Oldenburga.
- Widzę, że mnie poznajesz Heini - starzec położył rękę na ramieniu młodego grafa Lehndorf. - Kim jest ta młoda dama?
- Ma na imię Elfrida, mieszka w Solnikach, wyjechaliśmy na przejażdżkę po puszczy siemiańskiej, byliśmy nad Gesmarem, przed Siemianami koła nam spadło z osi i wreszcie, gdy zapadł zmrok, mój kuczer zabłądził, grafie Rudolfie
- Hm, mój drogi, młody przyjacielu, nie ty pierwszy pobłądziłeś w tutejszej kniei, wszyscy błądzą. Las przecież jest żywym organizmem, pośród 200 czy 300 letniego starodrzewu dębowego, bukowego, czy sosnowego ciągle wyrastają nowe pokolenia tych drzew, ciągle też zarastają stare leśne trakty. W ich miejsce i na zrębach powstają nowe drogi, jedne giną w zaroślach, inne znikają porastane mchami albo zsypywane igliwiem i liśćmi. Dlatego las, który poznałeś rok albo dwa lata temu, teraz będzie całkiem inny.
Starzec rozejrzał się wokół.
- Tam do licha - klasnął w dłonie. - Wygląda na to, że będę musiał przeprowadzić się z mojej pustelni nad Czerwicą pod dęby na rozstajnych drogach i tam niczym fryga kręcić się wokół i rozłożonymi rękoma takim jak wy wędrowcom wskazywać drogę. Tędy do Siemian, tamtędy na Januszewo w tą stronę do Solnik, a w tamtą do Jeziora Jasnego. Noc się zaraz zrobi, a ty Heini musisz swoją nadobną pannę odwieźć do jej ojca w Solnikach.
Stary skłonił się przed Elfridę
- Chodź tu Lorbasie - krzyknął na kuczera i złapawszy go za ucho obrócił go do tyłu. - Widzisz tę drogę? Pojedziesz nią cały czas prosto, przy dębie na rozstajach skręcisz w lewo do Solnik, wracając po odwiezieniu panny, na rozstajach przetniesz drogę prowadzącą do Siemian i znajdziesz się na trakcie do Januszewo. Szczęśliwej drogi, ruszajcie, bo noc was w lesie ogarnie swoim zwodniczym skrzydłem.
W drodze do Solnik dziewczyna wyznała Heinfridowi, że postać sędziwego pustelnika znad Czerwicy ubranego w jasną opończę z długimi do ramion włosami i twarzą okoloną białym zarostem, wywarła na niej tak wielkie wrażenie, że chwilami wydawało jej się, że ma przed sobą wysłannika pozaziemskich jakichś mocy.
- Jesteś bardzo uduchowioną osobą Elfi - Heini całując dziewczynę wyszeptał jej czule do ucha.
- Już to widzę, mój kochany.
Dziewczyna usadowiła się na kolanach swego kochanka i mocno objęła go za szyję.
- Jutro albo pojutrze dostarczę ci projekt, będzie na nim postać mężczyzny z rozłożonymi na boki ramionami, takiego, jakim widziałam naszego pustelnika, ty rozkażesz pałacowemu cieśli, żeby tę postać wyciosał z pnia drzewa o wysokości dorosłego chłopa.
- Ale po co moja droga? - Heini spojrzał na dziewczynę zatroskany, czy przypadkiem podróż całodzienna, dzień słoneczny i spotkanie wieczorne z pustelnikiem, nie zaburzyły jej delikatnego damskiego umysłu.
- Jak to, po co, kochany?. Ustawimy tę postać białego chłopa na rozstaju dróg pod dębami, na jednym z rozpostartych ramion umieści się napis do Januszewa na drugim do Siemian z przodu przybijesz deseczkę z napisem do Solnik, na plecach każesz umieścić napis na Czerwicę i skończą się wszystkie ludzkie kłopoty z błądzeniem po lasach naszej puszczy.
Dziewczyna pocałowała w rozwarte ze zdumienia usta
zaskoczonego jej pomysłem młodego grafa i wyskoczyła z bryczki,.
W niecały tydzień później na rozstaju dróg pod dębami, podróżujący tędy mieszkańcy puszczy siemiańskiej oraz przybysze z innych stron, na widok dużej postaci białego chłopa o poczernionej twarzy, zdziwieni tym dziwnym zjawiskiem zatrzymywali się i ku swemu zadowoleniu dowiadywali się, którą z przecinających się na rozstajach pod dębami dróg powinni wybrać, by dotrzeć do celu.
Zaprojektowana przez Elfridę z Solnik i wykonana przez cieślę z Januszewa figura Białego Chłopa trwała na swym posterunku pod dębami długie lata. Według najstarszych mieszkańców Solnik oraz Siemian, dopiero po wybuchu II wojny światowej ktoś - nie wiadomo, nadgorliwy jakiś żandarm czy gestapowiec - poutrącał jej ramiona.
Całkowite zniknięcie figury zauważono którejś zimy po wojnie i tak było do czasu, gdy w Siemianach się pojawił w połowie lat 70. XX wieku profesor Juliusz Pałka, rektor Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Artysta ten zachwycony urodą siemiańskiej puszczy, dowiedziawszy się od mieszkańców Siemian o tradycji związanej z tą ciekawą figurą, wyrzeźbił jej replikę i sprawił, że Biały Chłop wrócił na swój posterunek na rozstajach dróg.
Wiesław Niesiobędzki
Wiesław Niesiobędzki urodził się w roku 1946 w Horyniu pod Iławą, od 1949 r. mieszka w Iławie. Poeta, prozaik (publikował także pod pseudonimem Jerzy Krzywosąd), historyk i regionalista, bibliotekarz, archiwista. W 1970 ukończył studia historyczne o specjalizacji archiwistyka na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, zaś w 1983 r. - Podyplomowe Studium Bibliotekoznawstwa i Informacji Naukowej na Uniwersytecie im. Adam Mickiewicza w Poznaniu. Dziewięć lat później ukończył Podyplomowe Studium Menadżerów Kultury na wydziale handlu zagranicznego Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.
Karierę zawodową zaczynał jako kierownik archiwum w Zakładach Przemysłu Dziewiarskiego „Urania” w Głubczycach. W latach 1972-1975 pracował jako nauczyciel historii w Szkole Podstawowej nr 2 w Iławie, a także bibliotekarz. Od 1975 r. przez 20 lat pełnił funkcję dyrektora Miejskiej Biblioteki Publicznej w Iławie. Był pomysłodawcą i inicjatorem nadania tej bibliotece imienia poety Edwarda Stachury, z którym się przyjaźnił.
Założył Oddział Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego „Pojezierze” w Iławie, współorganizował Iławskie Wiosny Twórczości oraz Iławskie Dni Muzyki i Poezji. Członek ZLP od 1988 r. W latach 1995-1997 pracował jako bibliotekarz w bibliotece szpitalnej, a następnie jako starszy dokumentalista w Iławskim Centrum Kultury i Sportu. Obecnie na emeryturze.
Wydał m.in. 7 tomików poezji, książki wspomnieniowe o Edwardzie Stachurze, Przewodnik Historyczny Iławy (w 690-lecie założenia miasta, Iława 1998), liczne książki o Iławie i powiecie iławskim.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez