— Gdy powiem jak żyjemy, to ludzie nie zrozumieją. Z Bożą pomocą. Jeśli nam coś trzeba, prosimy i ludzie pomagają… — mówi jedna z mniszek.
Maleńka prawosławna cerkiewka wyłania się w połowie mazurskiej wsi za kolejnym tutejszym zakrętem jak anioł ze stulonymi skrzydłami… Wojnowo biegnie dalej jeszcze parę kilometrów wzdłuż szutrowej drogi, wijącej się równolegle do wijącej się z boku Krutyni, by zatrzymać się na masywnym klasztorze starowierów, zwanych też filiponami. Ten radykalny odłam prawosławia ściągnął z Rusi na Mazury w 1831 roku.
Dziś we wsi mieszka jeszcze parę starowierczych rodzin, a w klasztorze będącym od lat 70. prywatną własnością, dożywają dwie leciwe mniszki filiponki. Historia i starość milczą tu za wielką bramą, będąc już głównie atrakcją turystyczną z niemieckim napisem u wejścia.
Więc w połowie wsi za kolejnym tutejszym zakrętem stoi jak anioł ze stulonymi skrzydłami maleńka cerkiewka. Biało-niebieska ze złocistą główką kopułka pilnuje cichego cmentarzyka… Sad.
Ogródek. Podwórze z grzebiącymi kurami i szczekającym na nie psem… I cichy dom z czerwonej cegły, z którego głębi można wychwycić kobiecy śpiew. Czysty i dźwięczny wywołuje skojarzenia podobne do cerkiewki.
— Życie mnicha ma przecież przypominać aniołów — mówi matuszka Agnia.
Mówi tak cicho jak lekko się uśmiecha. Widać, że jest zmęczona.
Wczoraj wieczorem wróciła z Białegostoku. Wieczorna modlitwa w celi… Nocne nabożeństwo…
— I tak jest dobrze, modlitwa powinna być ciągła. W nocy ludzie odpoczywają, a my modlimy się.
Na końcu świata
Matuszka Agnia przyjechała tu na stałe w 1995 roku.
— Wrażenie? Jak na końcu świata… Wszędzie daleko… Ale dla życia mnicha to dobrze. W cerkiewce nie odbywały się już prawie nabożeństwa. Wojnowska parafia jedinowierców prawie nie istniała. Po ponad 100 latach. Wkrótce bowiem po osiedleniu się starowierów na Mazurach część z nich powróciła do cerkwi prawosławnej jako jedinowiercy, uznając zwierzchnictwo Cerkwi, ale pozostając przy swoich starych obrzędach według nie poprawionych ksiąg. W 1913 roku mieszkało tu już przeszło 200 jedinowierców i 700 staroobrzędowców. W 1921 do Wojnowa przyjeżdża ojciec Aleksander Awajew. Mnich, były oficer carski, trafił w czasie pierwszej wojny światowej do niemieckiej niewoli. W Berlinie po spotkaniu z biskupem Eulogiuszem przyjął święcenia kapłańskie i został skierowany do pracy duszpasterskiej w Prusach wschodnich. Tu „na końcu świata” w Wojnowie założył parafię, wybudował cerkiewkę pod wezwaniem Zaśnięcia NMP i sprowadził mniszki, by założyć żeńską wspólnotę monastyczną. One to za własne fundusze wykupiły kawałek ziemi przy cerkwi. Wybudowały dom z czerwonej cegły, gdzie zamieszkały.
Ojciec Aleksander zmarł w 1956 roku. Ostatnie z sióstr wojnowskiej wspólnoty przeniosły się do klasztoru na świętej dla Prawosławia górze Grabarce. Ich mazurski dom stał się domem parafialnym kolejnych proboszczów. Parafia zmniejszała się, wierni wyjeżdżali do Niemiec, bo mieli takie możliwości.
Ubożała, wciąż okradana cerkiewka. W 1994 roku do Wojnowa przybywa ojciec Bazyli Omeljańczyk. Odremontowuje cerkiew, a w kwietniu 1995 roku arcybiskup białostocko-gdański Sawa powołuje do życia Żeński Dom Zakonny.
Post jest wyzwoleniem
Czarna długa chusta apostolnik z tasiemką do podtrzymywania na głowie. Długa czarna suknia podrasnik. Na ręku czarne plecione czotki, kilkakrotnie zakręcone wokół przegubu do odmawiania modlitwy Jezusowej, różańca, odliczania pokłonów. Na szyi łańcuch z wielkim krzyżem, oznaka zakonnej zwierzchności. Z matuszką Agnią mieszka w Wojnowie jeszcze sześć sióstr, z których część to posłusznice w chusteczkach na głowie, jeszcze przed postrzyżynami i obleczeniem w rasę.— Obleczenie to świadoma konsekwencja kolejnych wyborów. To nie nagłe olśnienie, ale dojrzewanie z każdym rokiem i w końcu pewność, że chce się iść dalej, poświęcając tylko Bogu…
Trzy lata trzeba być posłusznicą przed obleczeniem. A potem…
— Każda z nas ma swoje posłuszanje, jakąś pracę wyznaczoną i błogosławioną przez przełożonego.
Dzieci, rodzina…
— Można i tak, ale to już miłość podzielona. Nie ma wtedy dużo czasu na modlitwę, a w klasztorze modlimy się cały czas. Chociaż oczywiście pracujemy, sprzątamy, gotujemy…
Modlą się samotnie w celach, na dziennych, wieczornych i nocnych nabożeństwach, w czasie jedzenia i pracy. Za siebie, swoich bliskich, za cierpiących, potrzebujących, za cały świat…— Współczesny człowiek myśli, że ma świat, który go coraz bardziej wyzwala. Tymczasem on coraz bardziej zniewala… Jadę autobusem, na cały głos puszczona muzyka. I to uznaje się za normalne, a ja czuję się zniewolona, mnie to przeszkadza. Jest mi to narzucone. I tak dzieje się powszechnie. I tak nasz post wydaje się ludziom ciężki i srogi. Tymczasem on jest wyzwoleniem od wielu spraw.
Choćby wchodzisz do sklepu spożywczego i połowa rzeczy cię nie interesuje. Wtedy czujesz prawdziwą wolność i radość. Ograniczenie wbrew pozorom oswobadza.
Wielkanocny post trwa u mniszek 49 dni. Nie jedzą nawet nabiału i ryb, a w pierwszym tygodniu starają się w ogóle nie rozmawiać.
Dzień aniołów
Wiatr porusza blaszanym gongiem na podwórzu. Jego głuchawy ton nawołuje siostry, gdy pracują w ogrodzie albo oprowadzają turystów po cerkiewce. Same napisały i wydały okolicznościowy folder. Czasami na liturgię przyjeżdża batiuszka z Mrągowa albo Białegostoku. Najczęściej zaś same modlą się na swoich nabożeństwach w czerwonym domu na górze, gdzie urządziły maleńką cerkiewkę.— Gdy powiem jak żyjemy, to ludzie nie zrozumieją. Z bożą pomocą… Mamy folię, ogród, małe gospodarstwo, dwie kozy, kury… Jeśli nam coś trzeba, prosimy i ludzie pomagają…
Matuszka nie jest rozmowna. Jeszcze mniej można usłyszeć od pozostałych sióstr. Wstają o 7. rano. Nabożeństwo, różne prace, posiłek, czas na modlitwę, popołudniowy drugi posiłek… Msza wieczorna o 17. Czas odpoczynku w swoich celach, indywidualna modlitwa… Każda ma wyznaczony swój kanon modlitewny, różne czytania. I nabożeństwo nocne…Dzwonek telefonu. Ktoś prosi o modlitwę za chore dziecko. Matuszka zapisuje imię dziewczynki. Wielki zegar wydzwania godzinę posiłku. W malutkim refektarzu przy długim stole wśród wielkookich ikon.
Matuszka zaczyna modlitwę i posiłek. Posłusznica w chusteczce śpiewnie czyta na głos kanon św. Andrzeja z Krety. Zupa z soczewicy, postne sucharki. Ryż z powidłami z czarnej porzeczki, woda rozrobiona sokiem z tychże owoców. Potem okazuje się, że sucharki twarde jak kamień, ale smaczne jak bułeczki to woda, mąka, drożdże i odrobina cukru waniliowego. W klasztorach prawosławnych zwykle nie jada się mięsa. Najczęściej rozmaite kasze i warzywa.
Całkowicie postne jedzenie obowiązuje tu także w każdą środę, piątek i poniedziałek. Ten ostatni to Dzień Aniołów, a jak mówi matuszka Agnia, życie mnicha ma naśladować te dobre skrzydlate duchy…
Dźwięczny, czysty śpiew kanonu płynie codziennie z głębi ceglastego domu. Ku biało-niebieskiej cerkiewce ze złocistą główką kopułki trwającej tu „na końcu świata” w Wojnowie jak anioł ze stulonymi skrzydłami.
Anna Kwiatkowska
Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez
mieszkaniec #23183 | 89.229.*.* 30 cze 2010 10:23
znam tą wieś od podszewki, w tym artykule są pomieszane dwie wiary. Cerkiew i klasztor to różne wiary. starowierzy to odłam prawosławia (czyli klasztor + czerwony kościołek w centrum Wojnowa). biało niebieska cerkiew to oficjalny kościół prawosławny który prześladował starobrzędowców aby przeszli na ich "stronę". trzeba trochę poszukać informacji pisząc:) pozdrawiam
! odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)
Karolinka #19264 | 78.8.*.* 14 cze 2010 16:09
Fajne akurat potrzebne do lekcji
! odpowiedz na ten komentarz