Najgorsza jest ta samotność...
2025-05-10 08:00:00(ost. akt: 2025-05-09 13:54:26)
— Urodziłam i wychowałam trójkę dzieci, pomagałam tez przy wnukach, a dziś nikt mnie nie chce... Jestem stara i niepotrzebna — mówi pani Krystyna. — Zamiast w domu wolę przebywać w szpitalu. Tu przynajmniej mam z kim porozmawiać...
Pani Krystyna w życiu nigdy nie miała łatwo. Przez 20 lat mieszkała z rodzicami i czwórką rodzeństwa. Pracowała ciężko w gospodarstwie. Żyli biednie ale w zgodzie i miłości. Na jednej z wiejskich zabaw poznała swojego męża Jana.
— To była taka prawdziwa miłość, zatańczyliśmy ze sobą, potem kilka razy się spotkaliśmy i po 7 miesiącach Janek mi się oświadczył — mówi kobieta. — Dobry był z niego człowiek, nie potrafił się złościć, muchy by nie skrzywdził a z każdym podzieliłby się ostatnią kromką chleba. Po ślubie zamieszkaliśmy u teściów i poszliśmy do pracy. Przez kilka lat gnietliśmy się w jednym pokoiku z dwójką dzieci. Potem udało nam się kupić wymarzony dom z kilkoma hektarami - wspomina ze łzami w oczach.
Życie rodzinne kwitło. Małżonkowie bardzo się kochali i wspierali w chwilach trudnych. Dzieci chodziły do szkoły, kiedy starszy syn miał już 11 lat a młodszy 7 na świecie pojawiła się córka. Stała się "oczkiem w głowie" rodziców i braci. Dziewczynka była chorowita, więc rodzice w szczególny sposób dbali o nią. Kiedy Irenka miała 15 lat obaj bracia mieli już swoje rodziny. Dziewczyna uczyła się bardzo dobrze, więc rodzice wysłali ją do szkoły do Olsztyna. Byli z niej dumni, że chociaż ona zdobędzie wykształcenie, zdobędzie dobrą pracę i nie będzie musiała ciężko "harować" na gospodarstwie.
— Córka im dłużej była w mieście tym bardziej stawała się obca. Kiedy zaczęła pracować byliśmy z niej tacy dumni. W wieku 25 lat przyprowadziła kawalera i oświadczyła, że wychodzi za mąż. Po ślubie młodzi zamieszkali z nami. Pomogliśmy im wychować wnuki i tak sobie razem żyliśmy — opowiada pani Krystyna.
Niestety, jak to w życiu bywa nie zawsze wszystko układa się tak jak chcemy. Choroba pana Janka przekreśliła plany i marzenia o spokojnej emeryturze i podróżach, na które kiedyś nie było ich stać i nie mieli na nie czasu. Diagnoza lekarska "rak" zasmuciła całą rodzinę. Pani Krystyna całymi dniami czuwała przy mężu. Odwiedzały go dzieci i wnuki.
— Irenka po pracy przychodziła posiedzieć przy ojcu, z czasem zaczęła mówić o notariuszu, przepisaniu domu — mówi pani Krystyna. — Nie miałam do tego głowy, nie chciałam mówić o tym ani myśleć. Jednak Janek któregoś dnia powiedział mi, że chce swoją część domu przepisać na córkę. Ja też postanowiłam tak zrobić. Kiedy jej o tym powiedzieliśmy, zapewniała nas, że będzie o nas dbać. Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy. Przyjechał notariusz, aktem darowizny przekazaliśmy córce dom i ziemię. Notariusz namówił nas, żebyśmy "zabezpieczyli się". W akcie notarialnym powstał zapis, że dożywotnio możemy mieszkać w domu. Pamiętam, że mówiliśmy mu, że nie potrzebujemy takiego zapewnienia, bo to przecież nasza ukochana córka. Jak bardzo się myliliśmy okazało się już kilka miesięcy po śmierci męża.
Kiedy dwa miesiące po przepisaniu domu zmarł pan Jan, pani Krystyna popadła w depresję. Źle się czuła, nie mogła się pogodzić z odejściem najbliższej osoby, z którą przeżyła ponad 40 lat. Nie pomagały lekarstwa przepisywane przez lekarzy. Coraz częściej pani Krystyna też uskarżała się na bóle nóg. Na jednej z nich powstała rana, która nie goiła się pomimo stosowania różnych leków.
— Kiedy prosiłam córkę czy zięcia, żeby podwieźli mnie do lekarza widziałam ich niezadowolenie — żali się kobieta. — Coraz częściej mówili mi, że nie mogą, bo idą na zakupy, mają spotkanie itd. Coraz rzadziej córka i wnuki zaglądali do mnie. Bywało, że i ze trzy dni nikt nie zainteresował się czy żyję i mam co jeść. Pewnego dnia, gdy już z bólu nie mogłam wytrzymać poszłam do kuchni i powiedziałam jej, że mnie zaniedbuje. Takiej reakcji się nie spodziewałam. Córka wykrzyczała mi, że marnuję jej czas, że się mnie wstydzi i że po prostu "zawracam jej dupę". Wyszłam z domu i zadzwoniłam po pogotowie. Kiedy mnie zabierali córka nawet nie wyszła z domu.
Pani Krystyna w szpitalu spędziła ponad miesiąc czasu. Okazało się, że kobieta ma miażdżycę i dlatego rana się nie goi. Przez ten czas córka odwiedziła ja dwa razy. Kiedy kobieta wróciła do domu całe dnie spędzała sama w czterech ścianach pokoju. Wstydziła się zadzwonić do synów, więc często prosiła sąsiadkę o zrobienie zakupów. Kiedy nadszedł grudzień i wokół wszyscy mówili o świętach, pani Krystyna płakała. Okazało się, że córka wraz z wnukami wyjeżdża do rodziny męża.
— Przyszła tuż przed wyjazdem i powiedziała, że pierogi i bigos są w lodówce. A kiedy się rozpłakałam, kazała mi przestać histeryzować— wspomina pani Krystyna. — Wigilijny wieczór przepłakałam i wtedy właśnie patrząc w okna sąsiadów, którzy wspólnie siedzieli przy stole zadzwoniłam kolejny raz po karetkę. Pojawili się dość szybko, uskarżałam się na ból serca i nogi. Zabrano mnie. W szpitalu przynajmniej miałam się do kogo odezwać i nie myślałam już o samotności. Dziś mogę się przyznać, że kiedy tylko było mi bardzo źle wzywałam karetkę. W szpitalu czułam się bezpieczna i otoczona życzliwymi ludźmi. przede wszystkim nie byłam sama i nie musiałam wysłuchiwać epitetów córki rzucanych pod moim adresem.
Minęło już 6 lat od śmierci męża pani Krystyny, a ona kolejny raz leżała w szpitalu. Trafia tu trzy lub cztery razy do roku.
— To mój drugi dom, nie mogę powiedzieć, że raczej pierwszy — mówi ze smutkiem. — Kiedy lekarz pyta mnie czy już się lepiej czuję i czy chcę do domu zawsze jest mi smutno. Nie cieszę się, że wrócę do domu, w którym nikt na mnie nie czeka... raczej czeka się na moją śmierć. Wstydzę się, że tak wychowałam swoje dziecko, ale wstydzę się też z nią sądzić. Wiele czasu mi na tym świecie nie zostało. Najgorsza jest ta samotność... Dobrze, że chociaż co jakiś czas mogę pojechać na "urlop" do szpitala...
Pani Krystyna do szpitala trafia trzy lub cztery razy do roku. Zawsze wtedy gdy nie może już znieść samotności
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez