Swoim życiem płacimy za złe wybory

2025-08-24 20:00:00(ost. akt: 2025-08-22 13:56:14)
— W mojej rodzinie są trzy stracone pokolenia kobiet — mówi ze smutkiem Małgorzata. — Cierpiała moja matka, cierpiałam ja, teraz cierpi moja córka. Nie wybrałyśmy szczęśliwie i ponosimy tego konsekwencje.
Małgorzata ma dziś 68 lat. Jak przyznaje, to już czas, by próbować podsumować swoje życie. Zaczyna tę opowieść od swojego rodzinnego domu. Niby rodzina jak z obrazka: tata, mama, brat i ona. Najmłodsza. Może nie było „na bogato”, ale biednie też nie. Rodzice pracowali, mieszkanie było zakładowe. Cały rok szkolny nauka, wakacje nad jeziorem, bo przecież stąd nie trzeba się nigdzie ruszać, żeby wypoczywać. Tylko nie pamięta, żeby rodzice razem śmiali się czy przytulali. Rzadko się kłócili, zazwyczaj rozmawiali spokojnie, bez emocji, ale na odległość wiało chłodem. Długi czas nie widziała nic niepokojącego.

— Kiedy się zorientowałam, że coś jest nie tak? — Małgorzata zastanawia się przez chwilę i zaraz dodaje: — Chyba wtedy, gdy zobaczyłam ojca jak siedział w samochodzie na parkingu przed blokiem, w którym mieszkaliśmy. Przyjechał wieczorem z pracy i tak tam siedział. Ciemno się już robiło, ale widziałam go przez okno. Co chwilę podnosił do ust butelkę i popijał. Miałam wtedy 15 czy 16 lat. Chodziłam do zawodówki. Miałam ważniejsze sprawy na głowie: pierwsze „zakochanie”, klasówkę z matematyki, z której niewiele rozumiałam, takie tam nastoletnie problemy — dodaje z lekkim uśmiechem na to wspomnienie.

Ciche życie obok siebie

Z czasem, gdy zaczęła dorastać, widziała i rozumiała coraz więcej. Wieczorne powroty ojca z pracy, niemal zawsze czuć go było alkoholem i szybko szedł spać. Z czasem zauważyła, że wpadał w kilkutygodniowe ciągi. Potem na miesiąc, dwa trzeźwiał i stawał się niezwykłe miły, a potem sytuacja znów się powtarzała. I tak przez całe lata. Zauważyła, że barek w meblościance w dużym pokoju zawsze był pusty. Nie tak jak w innych domach, w których nawet na półkach stały wypełnione kolorowymi płynami butelki. U nich w domu alkoholu nie było. Ojciec pił poza domem. Nie było wspólnych rozmów, rodzinnych planów, rzadko zdarzały się niedzielne obiady. Żyli tak jakby obok siebie.

— O ten spokój w domu zadbała matka — wspomina Małgorzata. — Mieliśmy więc pozorną stabilizację. Potem ojca wyrzucili z pracy za picie. Szybko znalazł kolejną, potem jeszcze inną i tak aż do renty, bo w końcu stracił zdrowie, ale pić nie przestał. Nie awanturował się, nie bił, tylko gnębił psychicznie wygadując straszne rzeczy, gdy był pijany. Matka go jednak nie zostawiła. Sprzątała, prała, gotowała i może przez to on miał ciągle poczucie, że wszystko jest w porządku. Ale nie było. Pamiętam jak wiele lat później, gdy byli już razem 50 lat, kupiłam tort i poszłam do nich w odwiedziny. Nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy, bo co tu świętować? Że mieszkali pod jednym dachem? Matka spojrzała na mnie i powiedziała „pięćdziesiąt lat walki z alkoholizmem” i rozpłakała się. Nie była szczęśliwa, ale została z nim aż umarł.

Historia się powtarza

Brat szybko po szkole uciekł z tego domu. Wyprowadził się na drugi koniec Polski, gdzie znalazł pracę z obietnicą mieszkania. Tam został i ułożył sobie życie. Czasem przyjeżdżał odwiedzić rodziców, ale rzadko. Ściskał matkę, pytał o zdrowie i jak sobie radzi, ale Małgorzata nigdy nie widziała, by z ojcem chociaż uścisnęli sobie ręce. Chłopak był starszy, pewnie widział więcej, może kiedyś próbował rozmów, może były między nimi jakieś kłótnie. Tego kobieta nie pamięta, ale widziała jak są sobie obcy. A przecież ojciec i syn. Rozmawiali zdawkowo, jak przypadkowi ludzie.

Ona też szybko opuściła dom. Pracowała już, gdy zakochała się. Chłopaka znała jeszcze ze szkoły. Dusza towarzystwa. Zawsze pierwszy do zabawy, pewny siebie, przystojny i ujmujący. Dbał o nią, na ogniskach nad jeziorem otulał ją swoją kurtką i śpiewał z gitarą w ręku. Wszyscy go lubili. Nie było bez niego udanej imprezy. Gdy po jakimś czasie okazało się, że jest w ciąży, też problemu nie było. Był za to szybki ślub, a po nim zamieszkali u jego babci. Samotna wdowa przyjęła ich do swojego dwupokojowego mieszkania. A po kilku miesiącach na świat przyszła córka.

— Moje największe szczęście — mówi Małgorzata. — Była zdrowa i śliczna, dostała dziesięć punktów w skali Apgar! Ale mąż się w szpitalu długo nie pojawiał. Okazało się, że ze szczęścia pił z kolegami przez kilka dni. Po powrocie do domu ja siedziałam w pieluchach, gdy on pracował. A w weekendy znikał z kolegami i dobrze się bawił. Więc sytuacja dla niego wcale się nie zmieniła. Dalej był duszą towarzystwa. W żadnej sprawie nie mogłam na niego liczyć i pojawiły się problemy finansowe. Wtedy nie było jeszcze programu 800 plus. Gdy córka skończyła trzy i pół roku zapisałam ją do przedszkola, a sama wróciłam do pracy. Już wiedziałam, że muszę liczyć na siebie. W domu coraz częściej się kłóciliśmy. Tylko u nas nie było tak cicho jak u moich rodziców. I zawsze o to samo, o jego picie. W odpowiedzi słyszałam „wszyscy piją”. Babcia też nie wytrzymała i postawiła warunek: albo on przestanie pić, albo się wyprowadzamy. Skończyło się jeszcze inaczej, mąż wrócił do swoich rodziców, a ja zostałam z babcią i córką. Czasami się zastanawiam, jak mogłam wcześniej nie zauważyć, że pakuję się w związek z alkoholikiem?

Trzy pokolenia, ten sam problem

Małgorzata próbowała szukać pomocy, ale prawda jest taka, że jak ktoś nie chce się leczyć, to takie jego prawo. W kościele usłyszała podczas spowiedzi, że to choroba i że przecież ślubowała. Ale zdecydowała się na rozwód. Potem już nigdy nie wyszła za mąż. Wychowywała córkę z pomocą jej prababci, a po jej śmierci sama. Zapewniła jej spokojny dom, chociaż bez ojca. Nie chce mówić o tym, jak potoczyło się życie jej byłego męża, mówi tylko, że nie przestał pić. Dziś to wrak człowieka. Teraz martwi się już tylko o przyszłość swojego jedynego dziecka. Córka już dawno jest dorosła, dokonuje własnych wyborów i – zdaniem Małgorzaty – też nie są one najlepsze.

— Już dosyć długo jest w związku, o którym trudno mi powiedzieć, że jest szczęśliwy — mówi Małgorzata. — Jakbym widziała siebie sprzed lat. Jej chłopak, czy też partner, jak się dziś mówi, bardzo lubi się bawić, towarzystwo i alkohol na okrągło, a ona to widzi, ale dalej w tym związku trwa. Mnie już nie słucha. Przestała mi się zwierzać. Widzę tylko jej smutek i serce mi pęka. Nie mają dzieci, a już najwyższy czas. On nie chce mieć takich obowiązków, może to i lepiej. Wiem, że każdy sam musi przeżyć swoje życie i popełniać własne błędy, ale niektóre są zbyt kosztowne. Patrzę na to i jestem bezsilna, bo nie ustrzegłam jej przed swoimi błędami ani błędami mojej matki. I to najbardziej boli.
Trzy pokolenia, trzy kobiety, ten sam problem: alkohol, który niszczy życie. Bo przecież nie tak miało być, nie takie były plany i marzenia. O tym, że jest źródłem nieszczęść wielu rodzin, wiedzą najlepiej ci, którzy to przeżyli. Może czasem warto posłuchać ich historii.